01.2005


Awaria ogrzewania

Był styczeń 2005 roku, nasza druga zima w nowym domu (dla nas nowym) na wsi. Pierwsza zima była najstraszniejsza jaką przeżyliśmy. Nie mieliśmy centralnego ogrzewania, paliliśmy więc w dwóch, a czasem w trzech piecach jednocześnie. Teraz cieszyliśmy się, że nasze nowe centralne ogrzewanie działa znakomicie i mamy ciepło w całym domu paląc tylko w jednym piecu.

Moja mama mieszkająca od nas siedemset km zaprosiła nas na ferie zimowe, więc w połowie stycznia pojechaliśmy. Było bardzo przyjemnie spotkać się z rodzicami i bratem. Odwiedziliśmy znajomych i bardzo milo spędziliśmy czas. Po dwóch tygodniach poza domem zaczyna się jednak tęsknić do swojego gniazdka. Wyjechaliśmy od niej 30 stycznia o 6 rano. Droga była pusta i dobrze odśnieżona, więc jechaliśmy dosyć szybko. Cieszyliśmy się, że niedługo znajdziemy się w naszym małym zielonym domku.

Przed wyjazdem do prosiliśmy naszą sąsiadkę, aby w dniu naszego powrotu napaliła nam w piecu. Nie mogliśmy się już doczekać końca podróży i odpoczynku w naszym domu. Wreszcie dojechaliśmy. Było nam bardzo miło, że sąsiadka, która miała napalić w piecu odśnieżyła również nasze podwórko i mogliśmy bez przeszkód podjechać pod sam dom. Wysiadaliśmy z samochodu ze świadomością, że zaraz się ogrzejemy, wykąpiemy i zjemy kolację (byliśmy około godz.16).

Wchodzimy do domu i już w progu czeka nas niespodzianka. W korytarzu, gdzie stoi piec C.O. jest pełno wody, a sąsiadka zbiera tę wodę i jest bardzo zdenerwowana. Nie bardzo wiemy co się stało. W końcu dowiadujemy się, że w korytarzu eksplodował piec. Po dalszych wyjaśnieniach okazało się, że sąsiadka rozpaliła w piecu i wyszła na dwór odśnieżać. Po chwili usłyszała huk. Wbiegła do domu i zobaczyła pełno pary i wodę na podłodze. Po dalszych oględzinach zobaczyliśmy przyczynę eksplozji - na grzejnikach wisiały sople lodu. Podczas naszej nieobecności instalacja C.O. zamarzła i brak krążenia wody spowodował rozerwanie pieca. Opadły nam wszystkim ręce. Liczyliśmy na to, że niedługo odpoczniemy po podróży a tu taka niespodzianka.

Byliśmy przerażeni całą tą sytuacją, ale dziękowaliśmy Bogu, że nikomu nic się nie stało. Mieliśmy nadzieję, że Bóg znajdzie dla nas jakieś wyjście.

Przenocowaliśmy w hotelu (ponieważ w domu było zbyt zimno) i na drugi dzień zabrałem się za naprawę ogrzewania. Wymontowałem piec i zawiozłem do spawacza. Obawiałem się dużych kosztów, ale okazało się, że naprawa trwała pół godziny i kosztowała 15 zł. Podłączyłem ponownie piec i zacząłem rozpalać. Najpierw bardzo powoli, aby sytuacja z wybuchem się nie powtórzyła. Paliłem i sprawdzałem czy grzejniki się rozgrzewają. Po około trzech godzinach rurki zaczęły stopniowo odmarzać. Bałem się bardzo, czy nie okaże się po rozmrożeniu całej instalacji, że są popękane grzejniki lub rury. Nie stać nas było na wymianę grzejników.

Zacząłem palić około 18 i po 6 godzinach odmarzł jeden grzejnik. Prawie całą noc paliłem bardzo ostrożnie cały czas wpatrując się w termometr na piecu. Około 4 nad ranem cała instalacja była w końcu rozgrzana. Po dokładnych oględzinach okazało się, że grzejniki są całe.

Całkowity koszt usunięcia awarii wyniósł zaledwie 15 zł! W ciągu niespełna tygodnia centralne ogrzewanie działało tak jak przedtem. Chwała Bogu za to, że nie zsyła doświadczeń które przekraczałoby nasze siły. Sytuacja jaką zastaliśmy w domu wydawała się beznadziejna, ale jednak okazało się, że Bóg z każdej sytuacji potrafi wybawić swoje dzieci.



Ps. Rozmawiałem z kilkoma hydraulikami i wszyscy bez wyjątku stwierdzili, że to niemożliwe, aby grzejniki po zamarznięciu nie popękały. Szczególnie żeliwne. Nigdy nie spotkali się z taką sytuacją jak moja. Czy jest coś niemożliwego dla naszego Boga?


Grzegorz