31.03.2024
„A
Jezus z uczniami swoimi odszedł nad morze; i wielki tłum ludu szedł
za nim z Galilei i z Judei, I z Jerozolimy, i z Idumei, i zza
Jordanu, i z okolic Tyru i Sydonu; wielki tłum, słysząc o
wszystkim, co czynił, przyszedł do niego. I powiedział uczniom
swoim, aby mieli przygotowaną dla niego łódkę, ze względu na
lud, który na niego napierał. Albowiem wielu uzdrowił, tak iż ci
wszyscy, którzy byli dotknięci chorobą, cisnęli się do niego,
aby się go dotknąć” (Mar 3:7-10 BW).
Co
sprawiało, że do Jezusa tak garnęli się ludzie? Co ich
przyciągało? Czy była to służba uzdrawiania, którą Jezus
sprawował? Czy może ciekawość ujrzenia człowieka czyniącego
cuda? A może chęć poznania kogoś, kto śmiał przeciwstawić się
faryzeuszom, o czym czytamy kilka wierszy wcześniej? Co by to nie
było, Jezus swoją osobą wzbudzał ogromne zainteresowanie. Garnęli
się do Niego ludzie ze wszystkich stron. Wśród tłumów były
osoby potrzebujące uzdrowienia, byli opętani przez demony ale też
faryzeusze śledzące każdy Jego krok. Dla wszystkich tych ludzi
Jezus był cenny i pragnęli być blisko Niego.
W
innej ewangelii czytamy o reakcji faryzeuszy (ówczesnych najbardziej
świętych i poważanych ludzi) na popularność Jezusa: „Tedy
mówili faryzeusze między sobą: Widzicie, że nic nie wskóracie,
oto cały świat poszedł za nim” (Jan 12:19 BW). Co ich tak
zdenerwowało? Czy nie powinni się cieszyć, że ludzie garną się
do Jezusa? Przecież ich celem było skłonić ludzi do przybliżania
się do Boga a Jezus też do tego nawoływał. Snop światła na ich
reakcję była wypowiedź Jezusa o faryzeuszach zapisana w ewangelii
Mateusza: „Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że
obchodzicie morze i ląd, aby pozyskać jednego współwyznawcę, a
gdy nim zostanie, czynicie go synem piekła dwakroć gorszym niż wy
sami” (Mat 23:15 BW). Faryzeusze „obchodzili morze i ląd” aby
pozyskać jednego współwyznawcę a za Jezusem podążały
nieprzebrane tłumy. To ich mierziło. Nie potrafili pogodzić się z
faktem, że ten człowiek (niewiadomego pochodzenia, nieuczęszczający
do oficjalnych szkół i nie należący do ich „kasty”) może być
bardziej pożądany i podziwiany od nich. Było to jednym z głównych
powodów zawiści względem Niego.
1.04.2024
„I
wstąpił na górę, i wezwał tych, których sam chciał, a oni
przyszli do niego.
I powołał ich dwunastu, żeby z nim byli i
żeby ich wysłać na zwiastowanie ewangelii,” (Mar 3:13-14 BW) Co
to znaczy „których sam chciał”? Czy chodziło o to, że Jezus
wybrał „pierwszych lepszych” albo tych, którzy byli najbliżej?
Nie. Tekst wyraźnie mówi o chceniu czy inaczej mówiąc o woli
Jezusa. Jezus wybrał sam, bez niczyjej sugestii, manipulacji czy
innych zabiegów ze strony czy to samych uczniów czy osób
postronnych. Zaznacza się tutaj niezawisłość Bożych rządów.
Jezus uczynił to, co sam chciał.
Podobny
akt Bożej woli można zobaczyć w Liście Pawła do Koryntian: „A
w każdym różnie przejawia się Duch ku wspólnemu pożytkowi.
Jeden bowiem otrzymuje przez Ducha mowę mądrości, drugi przez tego
samego Ducha mowę wiedzy, Inny wiarę w tym samym Duchu, inny dar
uzdrawiania w tym samym Duchu. Jeszcze inny dar czynienia cudów,
inny dar proroctwa, inny dar rozróżniania duchów, inny różne
rodzaje języków, inny wreszcie dar wykładania języków. Wszystko
to zaś sprawia jeden i ten sam Duch, rozdzielając każdemu
poszczególnie, jak chce.” (1Ko 12:7-11 BW) Czytamy tutaj, że Duch
Święty rozdziela dary „jak chce”. Wypływają z tego fragmentu
dwie ważne prawdy. Po pierwsze, że Duch Święty ma swoją wolę i
jest tak samo niezawisły jak pozostałe osoby Bóstwa oraz po
drugie, że również w tym wypadku (rozdzielania zadań
ewangelizacyjnych) Bóg kieruje misją według swojej woli. Innymi
słowy wszystko jest pod kontrolą Bożą, zarówno wybranie
(uczniów) jak i rozdzielanie zadań. To jest Boże dzieło i On nim
zarządza.
2.04.2024
„Jeśliby
królestwo samo w sobie było rozdwojone, to takie królestwo nie
może się ostać.
A jeśliby dom sam w sobie był rozdwojony,
to taki dom nie będzie mógł się ostać.”
(Mar 3:24-25 BW)
Jezus odpowiadając na zarzuty faryzeuszy, iż wypędza demony mocą
księcia demonów zwraca uwagę na bardzo ciekawą kwestię: dom
rozdwojony nie będzie mógł się ostać. Co to znaczy? Co to znaczy
rozdwojony? Czy chodzi o dwie rodziny zamieszkujące w jednym domu? A
może o jedną rodzinę ale podzieloną różnymi konfliktami,
nieporozumieniami czy zawiścią? Jezus w innych swoich wypowiedziach
np. w ewangelii Jana zaznacza, że między Nim a Ojcem jest jedność:
„A Ja dałem im chwałę, którą mi dałeś, aby byli jedno, jak
my jedno jesteśmy. Ja w nich, a Ty we mnie, aby byli doskonali w
jedności, żeby świat poznał, że Ty mnie posłałeś i że ich
umiłowałeś, jak i mnie umiłowałeś.” (Jan 17:22-23 BW)
Widocznie z punktu widzenia Boga jedność jest bardzo ważna. Na
tyle ważna, że Jezus przyszedł na ziemię aby tę jedność między
Bogiem a człowiekiem (przerwaną przez grzech) przywrócić.
Jak
zaprowadzić taką jedność w rozdwojonym domu? Czy będąc mężem
zmusić żonę (różnymi sposobami) aby robiła to co powinna? Czy
będąc żoną tak mężem manipulować (też różnymi sposobami)
aby robił to co trzeba? Czy takie działania przywracają jedność
w domu? Życie pokazuje, że nie. Co zatem zrobić aby przywrócić
jedność w domu i przetrwać (ostać się)? Apostoł Paweł daje
przepis na jedność w domu: „Ulegając jedni drugim w bojaźni
Chrystusowej. Żony, bądźcie uległe mężom swoim jak Panu, Bo mąż
jest głową żony, jak Chrystus Głową Kościoła, ciała, którego
jest Zbawicielem. Ale jak Kościół podlega Chrystusowi, tak i żony
mężom swoim we wszystkim. Mężowie, miłujcie żony swoje, jak i
Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie,” (Efz
5:21-25 BW). Kluczem jest uległość. Czy taka sama żony do męża
i męża do żony? Absolutnie nie. Paweł rozróżnia tutaj dwa
rodzaje uległości. Żony do męża jako wyraz poddania się jego
decyzjom oraz męża do żony jako przejaw poświęcenia się dla
niej. No dobrze ale kto ma zacząć? Czy żona ma czekać ze swoją
uległością aż mąż będzie gotów poświęcić życie dla niej,
czy mąż ma czekać ze swoim poświęceniem aż żona będzie mu
uległa? Kto ma zacząć? Niech zacznie mądrzejszy(a)…
3.04.2024
„Wtedy
przyszli matka i bracia jego, a stojąc przed domem, posłali po
niego i kazali go zawołać. A wokół niego siedział lud. I
powiedzieli mu: Oto matka twoja i bracia twoi, i siostry twoje są
przed domem i poszukują cię. I odpowiadając, rzekł im: Któż
jest matką moją i braćmi? I powiódł oczyma po tych, którzy
wokół niego siedzieli, i rzekł: Oto matka moja i bracia moi.
Ktokolwiek czyni wolę Bożą, ten jest moim bratem i siostrą, i
matką.” (Mar 3:31-35 BW) Na pierwszy rzut oka wydaje się
zachowanie Jezusa niestosowne. Czyżby nie szanował swojej matki?
Czyżby odgradzał się od więzów rodzinnych? Gdybyśmy jednak
przeczytali wiersze dwudziesty i dwudziesty pierwszy dowiedzielibyśmy
się, że krewni Jezusa przyszli po Niego w określonym celu.
Działalność Jezusa była tak dziwna i niekonwencjonalna, iż
rodzina miała wrażenie postradania przez Niego zmysłów. Chcieli
Go „przywołać do porządku”. Innymi słowy, chcieli wpłynąć
na Jezusa aby zmienił swoje postępowanie. Czy to właściwe
poprawiać Boga? Ani matka, ani Jego bracia nie mieli do tego
uprawnień. W tym kontekście powinniśmy rozpatrywać odpowiedź
Jezusa.
Drugą
kwestią rzucającą się w tym fragmencie w oczy jest sprawa
„pokrewieństwa duchowego”. Jezus oświadczył, że ten kto czyni
wolę Bożą jest moją rodziną. Co to znaczy? Okazuje się często
w praktyce, że jako ludzie wierzący mamy bliższe relacje z ludźmi
podzielającymi nasze poglądy religijne (wierzenia) niż z własną
rodziną. Nierzadko się zdarza, że rodzina krzywym okiem patrzy na
nasze poczynania religijne. Wydają im się dziwne czy wręcz
niekonwencjonalne. Dochodzi do tego typu zachowań jak wyśmiewanie,
złośliwości czy nawet awantury. Jezus zna to z autopsji. Doznał w
swoim ziemskim życiu pomówień, podstępów i fizycznych
prześladowań. Kilka rozdziałów dalej w tej samej ewangelii możemy
przeczytać inną ciekawą wypowiedź Jezusa: „I począł Piotr
mówić do niego: Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za tobą.
Jezus odpowiedział: Zaprawdę powiadam wam, nie ma takiego, kto by
opuścił dom, albo braci, albo siostry, albo matkę, albo ojca, albo
dzieci, albo pola dla mnie i dla ewangelii, Który by nie otrzymał
stokrotnie, teraz, w doczesnym życiu domów i braci, i sióstr, i
matek, i dzieci, i pól, choć wśród prześladowań, a w
nadchodzącym czasie żywota wiecznego.” (Mar 10:28-30 BW) Czyli
tracąc więzi rodzinne z powodów religijnych zyskujemy relacje z
innymi (wierzącymi tak jak my). Często więzi te są o wiele
bardziej mocne i trwałe.
4.04.2024
„Słuchajcie!
Oto wyszedł siewca, aby siać. A gdy siał, padło jedno na drogę i
przyleciało ptactwo, i zjadło je. Inne zaś padło na grunt
skalisty gdzie nie miało wiele ziemi i szybko wzeszło, gdyż gleba
nie była głęboka. A gdy wzeszło słońce, zostało spieczone, a
że nie miało korzenia, uschło. Inne znów padło między ciernie,
a ciernie wyrosły i zadusiły je, i owocu nie wydało. A inne padło
na ziemię dobrą, wzeszło, wyrosło i wydało owoc
trzydziestokrotny i sześćdziesięciokrotny, i stokrotny.” (Mar
4:3-8 BW) Jedna z bardziej znanych przypowieści Jezusa –
Przypowieść o Siewcy. Dużo można by tu mówić (czy pisać) i
rozpatrywać tę przypowieść na wielu płaszczyznach, mnie jednak
zainteresowała kwestia owocu. O jaki owoc chodzi? Co jest tym owocem
pojawiającym się na dobrej glebie?
W dwudziestym
wierszu tego samego rozdziału Jezus wyjaśnia, że posiani na dobrej
ziemi to ci, którzy słuchają słowa (Bożego), przyjmują je i
wydają owoc. Ale co jest tym owocem? Czy jest to pomnażanie plonu w
postaci nowych osób zainteresowanych Słowem Bożym? Być może. Na
podstawie innych wypowiedzi Jezusa na temat owoców można jednak
wysnuć wniosek, że owocem jest dobre (sprawiedliwe) życie.
Najbardziej wyjaśniający tę kwestię wydaje się tekst: „A
ten, który daje ziarno siewcy i chleb na pokarm, da i pomnoży
zasiew wasz, i przysporzy owoców sprawiedliwości waszej; A tak
ubogaceni we wszystko będziecie mogli okazywać wszelką
szczodrobliwość, która za naszym przyczynieniem pobudza do
dziękczynienia Bogu. Bo sprawowanie tej służby nie tylko wypełnia
braki u świętych, lecz wydaje też obfity plon w licznych
dziękczynieniach, składanych Bogu.” (2Ko 9:10-12 BW) Czyli owocem
jest owoc sprawiedliwości naszej. Bóg doznaje chwały i
dziękczynienia z powodu naszego owocowania. Jest to Jego dzieło w
nas: „Ja jestem krzewem winnym, wy jesteście latoroślami. Kto
trwa we mnie, a Ja w nim, ten wydaje wiele owocu; bo beze mnie nic
uczynić nie możecie.” (Jan 15:5 BW)
5.04.2024
„I
rzekł do nich: Baczcie na to, co słyszycie! Jaką miarą mierzycie,
taką wam odmierzą, a nawet wam przydadzą.” (Mar 4:24 BW) O jaką
miarę chodzi? Czy sprawdza się tutaj przysłowie: „Jak Kuba Bogu,
tak Bóg Kubie”? (Nawiasem mówiąc przysłowie bardzo mija się z
prawdą bo gdyby Bóg odpłacał nam tym, czym my Jego traktujemy
marny by był nasz los.) O co chodzi z tą miarą? Czy chodzi o
transakcje handlowe albo finansowe? W ewangelii Łukasza paralelny
tekst wyjaśnia znaczenie miary, o której Jezus mówi: „Dawajcie,
a będzie wam dane; miarę dobrą, natłoczoną, potrzęsioną i
przepełnioną dadzą w zanadrze wasze; albowiem jakim sądem
sądzicie, takim was osądzą, i jaką miarą mierzycie, taką i wam
odmierzą.” (Luk 6:38 BW) A więc chodzi o osądzanie. Wszyscy
znamy ten tekst: „nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni” ale
czy tylko o to chodzi?
Gdybyśmy
przeczytali kilka wierszy wcześniej dowiedzielibyśmy się, że
Jezus mówi nie tylko o osądzaniu, ale też o miłości do
nieprzyjaciół, o łasce, o życzliwości, o miłosierdziu, o
odpuszczaniu win. A więc jeśli chcesz doznać miłości,
życzliwości, miłosierdzia i odpuszczenia, ty także stosuj to do
innych. Innymi słowy: jaką będziesz miał postawę w stosunku do
innych dostaniesz to samo z powrotem. Salomon powiedział to jeszcze
dosadniej: „Mąż dobry samemu sobie czyni dobrze, lecz mąż
okrutny kaleczy własne ciało.” (Prz 11:17 BW) Traktowanie innych
z miłosierdziem, życzliwością i troską jest dobre dla nas. Nie
dość, że sprawiamy radość ludziom, z którymi się stykamy, mamy
satysfakcję z dobrze spełnionego obowiązku to w dodatku dostajemy
w zamian to samo. Czyli po prostu bycie miłym opłaca się.
6.04.2024
„I
mówił: Tak jest z Królestwem Bożym, jak z nasieniem, które
człowiek rzuca w ziemię. A czy on śpi, czy wstaje w nocy i we
dnie, nasienie kiełkuje i wzrasta; on zaś nie wie jak. Bo ziemia
sama z siebie owoc wydaje, najpierw trawę, potem kłos, potem pełne
zboże w kłosie.” (Mar 4:26-28 BW) Dzisiaj rano byłem na
spacerze. Szedłem polną drogą przez sady, pola, las. I znowu to
samo. Jak co roku na krzakach porzeczek rozwijają się liście, na
jabłoniach pękają pąki kwiatowe, a z ziemi wyrasta posiana
jesienią pszenica. Od tysięcy lat zawsze na wiosnę dzieje się to
samo, zaczyna wszystko rozwijać się i kwitnąć.
Skąd
się to bierze? Czy to rolnik sprawia, że to wszystko się rozwija?
Mówi się, że rolnik tylko zasieje a później czy śpi czy leży
wszystko mu rośnie. Nie do końca jest to zgodne z prawdą.
Mieszkając na wsi wiem ile trzeba wysiłku, żeby wyhodować
cokolwiek. Rolnicy są jednymi z najbardziej obciążonych pracą
grupą społeczną. Nierzadko do bardzo późna opryskują sady
(najczęściej nocą), a bardzo wcześnie rano są już na nogach.
Pracują bardzo dużo ale czy są w stanie zmusić rośliny do
wydania plonu? Oczywiście, że nie. Psalmista pisze: „Śpiewajcie
Panu pieśń dziękczynną, Grajcie Panu naszemu na cytrze! Okrywa
niebiosa obłokami, Przygotowuje deszcz dla ziemi, Sprawia, że trawa
rośnie na górach. Daje bydłu pokarm jego, Młodym krukom, gdy do
niego wołają.” (Psm 147:7-9 BW) Bóg jest tym, który daje siłę
do wzrostu roślinom. Człowiek nie wie jak to się dzieje, może
tylko podziwiać.
8.04.2024
„I
rzekł do nich owego dnia, gdy nastał wieczór: Przeprawmy się na
drugą stronę. Opuścili więc lud i wzięli go z sobą tak jak był,
w łodzi, a inne łodzie towarzyszyły mu. I zerwała się gwałtowna
burza, a fale wdzierały się do łodzi, tak iż łódź już się
wypełniła. A On był w tylnej części łodzi i spał na wezgłowiu.
Budzą go więc i mówią do niego: Nauczycielu! Nic cię to nie
obchodzi, że giniemy? I obudziwszy się, zgromił wicher i rzekł do
morza: Umilknij! Ucisz się! I ustał wicher, i nastała wielka
cisza. I rzekł do nich: Czemu jesteście tacy bojaźliwi? Jakże to,
jeszcze wiary nie macie? I zdjął ich strach wielki, i mówili jeden
do drugiego: Kim więc jest Ten, że i wiatr, i morze są mu
posłuszne?” (Mar 4:35-41 BW) Zerwała się gwałtowna burza. Wśród
uczniów Jezusa było kilku rybaków, znali się na morzu, łodziach
i burzach. Robili co mogli, aby uratować siebie i Jezusa. Przyszedł
jednak moment, kiedy nie dawali rady, ich wszelkie wysiłki nie
przynosiły rezultatów. Łódź zaczęła tonąć. Czy byli
przerażeni? Na pewno. Wydawało się, że koniec ich jest bliski,
zaczęli szukać Jezusa. Gdzie On był? Spał! Nie obudziło Go ani
wycie wiatru, ani kołysanie łodzi, ani woda bryzgająca ze
wszystkich stron. Dlaczego spał? Musiał być bardzo zmęczony.
Jezus
wstaje, mówi kilka słów i nastaje cisza. Cisza! Nie słychać już
ryku wichru, nie słychać lin obijających się o maszt, nie słychać
trzeszczenia pokładu wyginanego gwałtownymi przechyłami.
Wydawałoby się, że na uczniów spłynęła ulga, spokój i
odprężenie. Jednak nie. Oni teraz dopiero byli przerażeni!
Dlaczego?
Kilka
wierszy dalej historia zdaje się powtarzać. Jezus wypędza demony z
człowieka, który od dłuższego czasu był postrachem całej
okolicy. Mieszkał w grobowcach, biegał i straszył ludzi. Nie można
go było uwięzić bo rwał łańcuchy. Mieszkańcy bali się tamtędy
przechodzić. Jezus sprawia, że człowiek uwolniony od demonów
siedzi spokojny i cichy. Cichy! Nie wydziera się, nie rwie
łańcuchów, nie straszy. Wydawałoby się, że cała okolica
odetchnęła z ulgą. Ale nie. Ludzie dopiero teraz są przerażeni!
Proszą, aby Jezus opuścił ich okolicę. Dlaczego?
Co
sprawia, że Jezus wywołuje takie reakcje? Czy jest gwałtowny,
agresywny, czy nieopanowany? Wiemy, że nie. Co więc? W ewangelii
Łukasza jest opisane bardzo ciekawe wydarzenie. Jezus nauczał ludzi
będąc w łodzi Szymona (nazwanego przez Jezusa Piotrem).
Przemawiał, przemawiał „A gdy przestał mówić, rzekł do
Szymona: Wyjedź na głębię i zarzućcie sieci swoje na połów. A
odpowiadając Szymon, rzekł: Mistrzu, całą noc ciężko pracując,
nic nie złowiliśmy; ale na Słowo twoje zarzucę sieci. A gdy to
uczynili, zagarnęli wielkie mnóstwo ryb, tak iż się sieci rwały.
Skinęli więc na towarzyszy w drugiej łodzi, aby im przyszli z
pomocą, i przybyli, i napełnili obie łodzie, tak iż się
zanurzały. Widząc to Szymon Piotr przypadł do kolan Jezusa,
mówiąc: Odejdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek grzeszny.
Albowiem zdumienie ogarnęło jego i wszystkich, którzy z nim byli,
z powodu połowu ryb, które zagarnęli.” (Luk 5:4-9 BW)
Czy
nie jest dziwną reakcja Piotra? Zamiast się cieszyć z obfitego
połowu (przecież po to całą noc pływali po jeziorze czyż nie?)
Piotr prosi Jezusa, aby odszedł od niego. Dlaczego? „Bom jest
człowiek grzeszny”. Jezus onieśmiela. Przejawy Jego mocy
pokazują, że jest Kimś więcej niż człowiekiem. Człowiek czuje
się niegodny przebywania w Jego towarzystwie. Boi się. Czasem
bardzo się boi. Jezus przebywając na ziemi pokazał jednak, że nie
trzeba się Go bać. Wielokrotnie grzesznicy (np. słynna historia
kobiety przyłapanej na cudzołóstwie) w zetknięciu z Jezusem
doznawali ulgi, przebaczenia, uwolnienia. Jezus bardzo lubił
towarzystwo grzeszników (faryzeusze nazwali go nawet przyjacielem
grzeszników i celników). Czy bali się Go? Może na początku tak.
Poznawszy Go jednak bliżej przekonywali się, że nie ma czego.
Jezus usuwał strach. A ty czego się boisz?
10.04.2024
„A
niewiasta, która od dwunastu lat miała krwotok I dużo ucierpiała
od wielu lekarzy, i wydała wszystko, co miała, a nic jej nie
pomogło, przeciwnie, raczej jej się pogorszyło, Gdy usłyszała
wieści o Jezusie, podeszła w tłumie z tyłu i dotknęła szaty
jego, Bo mówiła: Jeśli się dotknę choćby szaty jego, będę
uzdrowiona, I zaraz ustał jej krwotok, i poczuła na ciele, że jest
uleczona z tej dolegliwości. A Jezus poznawszy zaraz, że z niego
moc uszła, zwrócił się do ludu i rzekł: Kto się dotknął szat
moich? Na to rzekli mu uczniowie jego: Widzisz, że lud napiera na
ciebie, a pytasz: Kto się mnie dotknął? I spojrzał wokoło, aby
ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy owa niewiasta z bojaźnią i
drżeniem, wiedząc, co się jej stało, przystąpiła, upadła przed
nim i wyznała mu całą prawdę. A On jej rzekł: Córko, wiara
twoja uzdrowiła cię, idź w pokoju i bądź uleczona z dolegliwości
swojej.” (Mar 5:25-34 BW)
Niesamowita
historia! Kobiety zwykle mają upływ krwi kilka dni w miesiącu,
nazywamy to miesiączką lub menstruacją. Jest to na pewno bolesne i
kłopotliwe ale trwa kilka dni i koniec. A co jeśli to się
przedłuża? Jeżeli trwa miesiąc, trzy miesiące, rok, dwanaście
lat? Chcesz się tego pozbyć, próbujesz różnych środków,
chodzisz do lekarzy, nic nie pomaga. Nie pomaga! Czy może być to
powodem frustracji? Na pewno.
W
okolicy pojawił się Jezus. Przechodzi ulicą, na której mieszkasz.
Nie jest sam, otacza Go wielki tłum. Słyszałaś, że leczy różne
choroby, nawet te nieuleczalne i nagle rodzi się w tobie myśl – a
może i tobie może pomóc? Nikt, kto do Niego zwrócił się po
pomoc nie został odrzucony. Ale tłum jest tak wielki, że nie masz
szansy porozmawiać z Nim na osobności i podzielić się swoim
wstydliwym problemem. Wiesz, że zgodnie z Prawem nie wolno ci nikogo
dotknąć bo i on staje się nieczysty, tak jak ty. Co robić? Być
może jest to jedyna szansa spotkania Tego, który leczy wszystkie
choroby. Co robić?! Postanawiasz, że zbliżysz się do Jezusa na
ile pozwoli otaczający Go tłum i chociaż Go dotkniesz. Dotkniesz!
Dotyk ten jest dla ciebie niedozwolony ale wiesz, że jest to jedyna
szansa. Poza tym, tylu ludzi dotyka Jezusa, że nikt nie zauważy.
Dotknąć i uciec. Biegniesz więc, nie bacząc na napierający tłum,
nie bacząc na podeptane nogi i wstyd, że ktoś może cię rozpoznać
i ujawnić twój sekret. Jesteś nieczysta. Od dwunastu lat
nieczysta! Dość już masz tej nieczystości, pogardy ludzkiej,
odosobnienia. Jezus jest już tak blisko. Natężasz wszystkie twoje
resztki sił i rzucasz się w Jego stronę. Wyciągasz ile się da
swoją rękę i… Masz, udało się! Dotknęłaś Mistrza! Dziwny to
był dotyk. Czułaś jakby przez twoje ciało przeszedł prąd. I
nagle dzieje się coś dziwnego. Krwotok ustał! Jesteś zdrowa!
Zdrowa! Marzyłaś o tej chwili od długich dwunastu lat.
Nagle
Jezus zatrzymuje się. Rozgląda się wokół i pyta: kto mnie
dotknął? Dziwne to pytanie. Mnóstwo ludzi Go dotyka, Jezus nie wie
o tym? Po co pyta? Nagle czujesz, że to pytanie do ciebie. Do
ciebie! Mówisz cicho: to ja. Ludzie odsuwają się i nagle jesteś w
centrum zainteresowania, w środku tego wielkiego tłumu. A tak
bardzo chciałaś tego uniknąć. Chciałaś dotknąć i uciec. Nie
udało się. Wszyscy patrzą na ciebie z wyczekiwaniem. Musisz
opowiedzieć swoją kłopotliwą historię. Opowiadasz. Ludzie
patrzą, niektórzy kiwają głowami ze zrozumieniem, inni z
oburzeniem. Jest ci wstyd ale jednocześnie jesteś szczęśliwa.
Kończysz swoją historię i nagle Jezus mówi: wiara twoja cię
uratowała. Co to znaczy? Co ma na myśli?
Wiarę
można różnie definiować. Dla jednych jest to system wierzeń,
mówi się np. „wiara mi nie pozwala”. Dla innych jest to bliżej
nieokreślony stan umysłu pozwalający lepiej się poczuć w
trudnych sytuacjach, nazywamy to czasem pozytywnym myśleniem. Jaką
wiarę Jezus miał na myśli? Jakiego rodzaju wiara uratowała
kobietę, cierpiącą od dwunastu lat? Czym była jej wiara? Co
popchnęło ją do pogoni za Jezusem i usiłowanie dotknięcia Go? Co
to było? ZAUFANIE. ZAUFANIE, że Jezus jest w stanie ją uzdrowić.
ZAUFANIE, że jej nie odrzuci. ZAUFANIE, że jest Kimś więcej niż
zwykłym człowiekiem. To wszystko zawierało się w tym jednym,
dramatycznym dotknięciu Mistrza. A ty, czy nie potrzebujesz dotknąć
Jezusa?
12.04.2024
„Potem
wezwał dwunastu, i począł ich wysyłać po dwóch, i dał im moc
nad duchami nieczystymi. I nakazał im, aby nic nie brali na drogę
prócz laski - ani chleba, ani torby podróżnej, ani monety w
trzosie, Lecz by obuli sandały, a nie wdziewali dwu sukien. I mówił
do nich: Gdziekolwiek wejdziecie do domu, tam pozostańcie, aż do
swego odejścia stamtąd. A jeśliby w jakiejś miejscowości nie
chciano was przyjąć ani słuchać, wyjdźcie stamtąd i
otrząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim. A
oni poszli i wzywali do upamiętania.” (Mar 6:7-12 BW)
Wzywali
do upamiętania. Co to znaczy? Co to jest upamiętanie? Jezus wzywał
do upamiętania, Jan Chrzciciel wzywał do upamiętania, apostołowie
wzywali do upamiętania. Czym jest upamiętanie? Po co nam
upamiętanie? Gdybyśmy wyszukali w Piśmie Świętym fragmenty
mówiące o upamiętaniu to zawsze chodzi o odwrócenie się od
grzechu i zwrócenie się ku Bogu. Klasycznym przykładem jest tu
postać syna marnotrawnego z przypowieści Jezusa.
„Potem
rzekł: Pewien człowiek miał dwóch synów. I rzekł młodszy z
nich ojcu: Ojcze, daj mi część majętności, która na mnie
przypada. Wtedy ten rozdzielił im majętność. A po niewielu dniach
młodszy syn zabrał wszystko i odjechał do dalekiego kraju, i tam
roztrwonił swój majątek, prowadząc rozwiązłe życie. A gdy
wydał wszystko, nastał wielki głód w owym kraju i on zaczął
cierpieć niedostatek. Poszedł więc i przystał do jednego z
obywateli owego kraju, a ten wysłał go do swej posiadłości
wiejskiej, aby pasł świnie. I pragnął napełnić brzuch swój
omłotem, którym karmiły się świnie, lecz nikt mu nie dawał. A
wejrzawszy w siebie, rzekł: Iluż to najemników ojca mojego ma pod
dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Wstanę i pójdę do ojca
mego i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko
tobie, Już nie jestem godzien nazywać się synem twoim, uczyń ze
mnie jednego z najemników swoich.” (Luk 15:11-19 BW)
Młodszy
syn prowadził rozwiązłe życie, stracił wszystko i stał się
nędzarzem bez nadziei na poprawę swego losu. W tym krytycznym
momencie „wejrzał w siebie” i stwierdził, że głupio jest
tkwić przy korycie dla świń i głodować podczas gdy pracownicy
jego ojca mają pod dostatkiem jedzenia. Wejrzenie w siebie
spowodowało upamiętanie i powrót do domu ojca.
Po
co nam upamiętanie? Marnotrawny syn przy korycie dla świń zaczął
kalkulować, co mu się bardziej opłaca, czy tkwić o głodzie i
biedzie w dalekim kraju ale zachowując swój „honor”, czy też
przyznać się do błędu, przeprosić ojca i powrócić jeśli nie
do dobrobytu to przynajmniej do pełnego żołądka. Upamiętanie
jest bolesne. Trzeba przyznać, że dotychczasowy tryb życia nie był
zbyt mądry. Przyznać się do głupoty, nieudolności czy lenistwa
(każdy człowiek może tu sobie wpisać swój grzech). Jest to
trudne. Lecz jeśli chcesz, aby twoje życie się zmieniło i było
pełne i obfite jest to jedyna droga.
Historia
syna marnotrawnego skończyła się tak: „Wstał i poszedł do ojca
swego. A gdy jeszcze był daleko, ujrzał go jego ojciec, użalił
się i pobiegłszy rzucił mu się na szyję, i pocałował go. Syn
zaś rzekł do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko
tobie, już nie jestem godzien nazywać się synem twoim. Ojciec zaś
rzekł do sług swoich: Przynieście szybko najlepszą szatę i
ubierzcie go; dajcie też pierścień na jego rękę i sandały na
nogi, I przyprowadźcie tuczne cielę, zabijcie je, a jedzmy i
weselmy się, Dlatego, że ten syn mój był umarły, a ożył,
zaginął, a odnalazł się. I zaczęli się weselić.” (Luk
15:20-24 BW) Takiego obrotu sprawy syn się nie spodziewał. Może i
ty spróbuj się upamiętać?
15.04.2024
„A
gdy już była późna godzina, przystąpili do niego uczniowie jego
i rzekli: Miejsce jest puste i godzina już późna; Odpraw ich, aby
poszli do okolicznych osad i wiosek i kupili sobie coś do zjedzenia.
A On, odpowiadając, rzekł im: Dajcie wy im jeść. I powiedzieli
mu: Czy mamy pójść i kupić chleba za dwieście denarów i dać im
jeść? A on rzekł do nich: Ile macie chlebów? Idźcie i zobaczcie.
A oni, dowiedziawszy się, powiedzieli: Pięć i dwie ryby. I nakazał
im posadzić wszystkich grupami na zielonej trawie. Usiedli więc w
grupach, po stu i po pięćdziesięciu. A On wziął owe pięć
chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, pobłogosławił, łamał
chleby i dawał uczniom, aby kładli przed nimi; i owe dwie ryby
rozdzielił między wszystkich. I jedli wszyscy, i nasycili się.”
(Mar 6:35-42 BW)
Bardzo
znana historia. Jezus pięcioma chlebami i dwiema rybami nakarmił
pięć tysięcy mężczyzn nie licząc kobiet i dzieci. Jak do tego
doszło? Jak to się stało, że dla wszystkich wystarczyło? Jezus
spojrzał w niebo i pobłogosławił. Jakie to ma znaczenie?
Ze
słowem pobłogosławił spotykamy się już na samym początku
Biblii: „Potem rzekł Bóg: Niech zaroją się wody mrowiem istot
żywych, a ptactwo niech lata nad ziemią pod sklepieniem niebios! I
stworzył Bóg wielkie potwory i wszelkie żywe, ruchliwe istoty,
którymi zaroiły się wody, według ich rodzajów, nadto wszelkie
ptactwo skrzydlate według rodzajów jego; i widział Bóg, że to
było dobre. I błogosławił im Bóg mówiąc: Rozradzajcie się i
rozmnażajcie się, i napełniajcie wody w morzach, a ptactwo niech
się rozmnaża na ziemi!” (Rdz 1:20-22 BW) Kilka wierszy dalej:
„Potem rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na obraz nasz, podobnego do
nas i niech panuje nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad
bydłem, i nad całą ziemią, i nad wszelkim płazem pełzającym po
ziemi. I stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga
stworzył go. Jako mężczyznę i niewiastę stworzył ich. I
błogosławił im Bóg, i rzekł do nich Bóg: Rozradzajcie się i
rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie
poddaną; panujcie nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad
wszelkimi zwierzętami, które się poruszają po ziemi!” (Rdz
1:26-28 BW)
Czyli
błogosławił oznacza dał zdolność do rozmnażania. Wiele razy w
Piśmie Świętym Bóg używa zwrotu błogosławił. Bóg błogosławił
Noego i jego rodzinę, Abrahama, Izaaka, Jakuba. W przeważającej
ilości przypadków odnosi się to do rozmnażania czy pomnażania.
Ale czy zawsze? Wróćmy do cytowanej już historii stworzenia. W
piątym dniu stworzenia Bóg błogosławił zwierzęta, aby mogły
się rozmnażać, w szóstym dniu Bóg błogosławił pierwszej parze
ludzkiej aby się mogli rozmnażać, a co z siódmym dniem? Czy
błogosławieństwo Boże kończy się na rozmnażaniu?
Opis
aktu stwarzania kończy się tak: „Tak zostały ukończone niebo i
ziemia oraz cały ich zastęp. I ukończył Bóg w siódmym dniu
dzieło swoje, które uczynił, i odpoczął dnia siódmego od
wszelkiego dzieła, które uczynił. I pobłogosławił Bóg dzień
siódmy, i poświęcił go, bo w nim odpoczął od wszelkiego dzieła
swego, którego Bóg dokonał w stworzeniu.” (Rdz 2:1-3 BW) Co to
znaczy? Czy Bóg chciał aby dzień się rozmnożył? A może chodzi
o oto, aby Adam i Ewa tylko w tym dniu uprawiali seks i się
rozmnażali? A może mieli w tym dniu więcej pracować bo Bóg
pomnażał ich wysiłki przez co mogli więcej zarobić? O jakie
błogosławieństwo chodzi?
Wspominałem
już, że słowo błogosławił najczęściej odnosi się do
rozmnażania ale nie we wszystkich przypadkach tak jest. Słynna mowa
Jezusa na Górze Błogosławieństw w piątym rozdziale ewangelii
Mateusza właśnie wymienia zwrot „błogosławieni” w całkiem
innym znaczeniu. W oryginalnym języku Biblii słowo błogosławiony
oznacza bowiem - szczęśliwy. Innymi słowy błogosławić oznacza
„uszczęśliwiać”. Czy można to znaczenie przypisać słowu: „I
pobłogosławił Bóg dzień siódmy, i poświęcił go, bo w nim
odpoczął od wszelkiego dzieła swego, którego Bóg dokonał w
stworzeniu”? Właściwie tylko takie znaczenie tutaj pasuje. Na
siódmym dniu (dniu szabatu) spoczywa Boże błogosławieństwo czyli
szczęście.
Zwykliśmy
przypisywać znaczenia słowu błogosławić jedynie wartości
materialnej, jednak Jezus zwrócił uwagę, że: „Nie samym chlebem
żyje człowiek, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych.”
(Mat 4:4 BW) Siódmy dzień tygodnia jest do tego świetną okazją.
16.04.2024
„I
zaraz kazał uczniom swoim wsiąść do łodzi i wyprzedzić go na
drugą stronę w kierunku Betsaidy, podczas gdy On sam odprawiał
lud. A gdy ich odprawił, odszedł na górę, aby się modlić. A gdy
nastał wieczór, łódź była na pełnym morzu, a On sam był na
lądzie. A ujrzawszy, że są utrudzeni wiosłowaniem, bo mieli wiatr
przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc
po morzu, i chciał ich wyminąć. Ale oni, ujrzawszy go, chodzącego
po morzu, mniemali, że to zjawa, i krzyknęli, Bo wszyscy go
widzieli i przelękli się. A On zaraz przemówił do nich tymi
słowy: Ufajcie, Jam jest, nie bójcie się. I wszedł do nich do
łodzi, i wiatr ustał; a oni byli wstrząśnięci do głębi.”
(Mar 6:45-51 BW)
Jezus po
nakarmieniu tłumu ludzi pięcioma chlebami i dwiema rybami odprawił
uczniów na drugą stronę jeziora, a sam został aby się modlić. W
innej ewangelii (Jana) czytamy, że tłum chciał Go obwołać
królem. Cud z chlebami tak im się spodobał, że zapragnęli króla,
który zawsze będzie ich karmił. Jezus nie był tym zainteresowany.
Chciał, aby ludzie kochali Go nie tylko ze względów materialnych.
Wysłał uczniów na drugą stronę jeziora aby wyciszyć
rozentuzjazmowany tłum. Nie chciał być TAKIM królem. Historia
jednak się nie kończy.
Uczniowie
płynąc łodzią mieli „pod górkę”. Raz, że wiatr był
przeciwny, dwa, bardzo nie chcieli Jezusa opuszczać w TAKIM
momencie. Przecież marzyli o tym, aby Jezus został królem. Marzyli
o tym od dawna. To był być może cel ich chodzenia za Jezusem,
mieli nadzieję być kimś ważnym przy przyszłym królu. I w takim
momencie pojawia się Jezus obok nich. Idzie po wodzie! Przestraszyli
się. To zrozumiałe, że uczniowie się przestraszyli, zwykle ludzie
nie chadzają po wodzie! Dziwne jest jednak coś innego. Jezus chciał
ich minąć. Dlaczego? Czyż nie chciał się z nimi spotkać i wejść
do łodzi? Co Go powstrzymywało? Muszę powiedzieć o pewnej cesze
Boga, która mnie zdumiewa i rozczula. Bóg czasem zachowuje się
jakby był… nieśmiały. Bóg nieśmiały?! Jakby nie wiedział,
czy może wejść, jakby bał się przeszkadzać, jakby nie chciał
się narzucać.
Kolejnym
przykładem „nieśmiałości” Boga może być Jezus po
zmartwychwstaniu. Uczniowie w drodze do Emaus (miasteczko oddzielone
kilka kilometrów od Jerozolimy) idą i rozpaczają. Rozmawiają o
zawiedzionych nadziejach w związku ze śmiercią Jezusa. Wszystko
tak dobrze szło ale niestety w TAKIM momencie Jezusa zamordowano.
Podczas drogi Jezus przyłącza się do nich, a oni dzielą się z
Nim swoim bólem. Nie wiedzą, że to Jezus, nie poznają Go. „I
począwszy od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im,
co o nim było napisane we wszystkich Pismach. I zbliżyli się do
miasteczka, do którego zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść
dalej. I przymusili go, by został, mówiąc: Zostań z nami, gdyż
ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. I wstąpił, by
zostać z nimi.” (Luk 24:27-29 BW) „On okazywał, jakoby miał
iść dalej”. Czyżby nie chciał z nimi rozmawiać, objawić się
im, oznajmić, że zmartwychwstał? Jedynym wytłumaczeniem tych
fragmentów (a jest ich więcej) jest: Bóg nie lubi się narzucać!
Jest Gentlemanem. Nie idzie, gdzie Go nie chcą. Trzeba zaprosić
Jezusa, aby wszedł. On nikomu nie narzuca swojej obecności. I to w
Nim bardzo cenię. TAKIM cenię Go najbardziej.
17.04.2024
„A
gdy się przeprawili na drugą stronę, przyszli do ziemi Genezaret i
przybili do brzegu. A gdy wyszli z łodzi, zaraz go poznali. I
rozbiegli się po całej tej krainie, i poczęli na łożach znosić
chorych tam, gdzie, jak słyszeli, przebywał.” (Mar 6:53-55 BW)
Rozbiegli
się po całej krainie. Kto? Mieszkańcy ziemi Genezaret. Jezus
niezbyt często odwiedzał tę okolicę, a poprzedni Jego pobyt
zakończył się prośbą mieszkańców o opuszczenie ich krainy.
Skąd taka zmiana? Przedtem nie chcieli Go znać, a teraz zwołali
swoich krewnych i sąsiadów, aby każdy mógł Go poznać. Skąd ta
zamiana?
Jezus
podczas poprzedniego pobytu uzdrowił JEDNEGO człowieka z tej
krainy. Był to człowiek znany całej okolicy, wszyscy się go bali
i uciekali od niego. Był opętany przez demony. Po spotkaniu z
Jezusem człowiek ten spokojny i przy zdrowych zmysłach siedział u
stóp Jezusa. „A gdy wstępował do łodzi, prosił go ten, który
był opętany, aby mógł pozostać przy nim. Lecz On nie zezwolił
mu, ale mu rzekł: Idź do domu swego, do swoich, i oznajmij im, jak
wielkie rzeczy Pan ci uczynił i jak się nad tobą zmiłował.
Odszedł więc i począł opowiadać w Dziesięciogrodziu, jak
wielkie rzeczy uczynił mu Jezus; a wszyscy się zdumiewali.” (Mar
5:18-20 BW)
JEDEN
człowiek spowodował taką zamianę. Cóż on uczynił? Tylko
opowiadał co Jezus dla niego zrobił. Opowiadanie czyni różnicę.
Pomaga innym znaleźć pomoc. I ty możesz opowiedzieć co Jezus dla
ciebie uczynił. Jak pomógł ci przetrwać. Wystarczy JEDNO
opowiadanie.
19.04.2024
„I
znowu przywołał lud, i rzekł do nich: Słuchajcie mnie wszyscy i
zrozumiejcie! Nie masz nic na zewnątrz poza człowiekiem, co by
wchodząc w niego, mogło go skalać, lecz to, co wychodzi z
człowieka, to kala człowieka. Jeśli kto ma uszy do słuchania,
niechaj słucha. A gdy opuścił lud i wszedł do domu, pytali go
uczniowie jego o tę przypowieść. I rzekł im: Tak więc i wy
jesteście niepojętni? Nie rozumiecie, że wszystko, co z zewnątrz
wchodzi do człowieka, nie może go kalać, Bo nie wchodzi do jego
serca, lecz do żołądka, i wychodzi na zewnątrz, oczyszczając
wszystkie pokarmy. Mówił bowiem: To, co wychodzi z człowieka, to
kala człowieka. Albowiem z wnętrza, z serca ludzkiego pochodzą złe
myśli, wszeteczeństwa, kradzieże, morderstwa, Cudzołóstwo,
chciwość, złość, podstęp, lubieżność, zawiść,
bluźnierstwo, pycha, głupota; Wszystko to złe pochodzi z wewnątrz
i kala człowieka.” (Mar 7:14-23 BW)
Zwykliśmy
uważać, że całe zło na świecie jest dookoła nas i obok nas. To
inni kradną, oszukują i cudzołożą. Chronimy się więc przed tym
złem unikając wszystkiego co mogłoby nas zanieczyścić.
Ostrzegamy nasze dzieci, żeby nie bawiły się ze „złymi”
dziećmi (złymi bo mówią innym językiem, mają inny kolor skóry
albo co jeszcze gorsze chodzą do innego Kościoła niż nasz). Mamy
nadzieję, że odgradzając się od tego całego „zła tego świata”
unikniemy zarażenia się tym złem. Jezus w cytowanym dzisiaj
fragmencie ujawnia szokującą dla wielu informację: to zło jest w
nas a nie „w nich”. To moje serce jest źródłem problemu
grzechu na świecie. To ja jestem pełen zazdrości, pychy,
lubieżności itd. Szokujące nieprawdaż?
Ale
zaraz zaraz powiecie. Zgoda z serca człowieka (czy jak kto woli z
umysłu) pochodzi zło tego świata, ale przecież nie można
generalizować. Dlaczego mówisz, że to ja jestem problemem?
Przecież ja mam dobre serce, to inni są źli, ja nikogo nie
okradłem, ani nie zabiłem. Może i nie ale psalmista Dawid
powiedział: „Pan spogląda z niebios na ludzi, Aby zobaczyć, czy
jest kto rozumny, Który szuka Boga, Wszyscy odstąpili, wespół się
splugawili. Nie ma, kto by dobrze czynił, nie ma ani jednego.”
(Psm 14:2-3 BW) Szokujące, nieprawdaż? Jak to, wszyscy są źli? Ja
też? Ano tak.
Czy
jest jakaś rada na ten problem? Czy to, że mam złe serce upoważnia
mnie do powiedzenia „Jakiego mnie panie Boże stworzyłeś, takiego
mnie masz”? Czy jesteśmy skazani na potępienie dlatego, że
urodziliśmy się ze złym sercem? Otóż nie. Bóg zadbał o wyjście
z tej sytuacji. Ezechiel, starotestamentowy prorok napisał tak: „I
dam wam serce nowe, i ducha nowego dam do waszego wnętrza, i usunę
z waszego ciała serce kamienne, a dam wam serce mięsiste. Mojego
ducha dam do waszego wnętrza i uczynię, że będziecie postępować
według moich przykazań, moich praw będziecie przestrzegać i
wykonywać je.” (Eze 36:26-27 BW) Jak to się stać może? Jezus
oferuje nam (bo to o Nim było to proroctwo) swoje czyste,
niesplamione grzechem serce. Oferuje nam swoją sprawiedliwość,
dostęp do Ojca i wieczne życie. Co chce w zamian? Nasze złe serce,
które odziedziczyliśmy po przodkach.
24.04.2024
„I
opuścił ich, wsiadł do łodzi i przeprawił się na drugą stronę.
A uczniowie zapomnieli wziąć chlebów, mieli z sobą w łodzi tylko
jeden bochenek. I nakazywał im, mówiąc: Baczcie i wystrzegajcie
się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda. A oni rozmawiali między sobą
o tym, że chleba nie mają. Zauważył to Jezus i rzekł do nich: O
czym rozmawiacie, czy o tym, że chleba nie macie? Jeszcze nie
pojmujecie i nie rozumiecie? Czy serce wasze jest nieczułe? Macie
oczy, a nie widzicie? Macie uszy, a nie słyszycie? I nie pamiętacie?
Gdy łamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy, ile koszów
pełnych resztek chleba zebraliście? Odpowiedzieli mu: Dwanaście. A
ile koszów pełnych okruszyn zebraliście z siedmiu chlebów dla
czterech tysięcy? Odpowiedzieli mu: Siedem. I rzekł im: Jeszcze nie
rozumiecie?” (Mar 8:13-21 BW)
Jest
przysłowie: „on o niebie, ona o chlebie”. Jezus chciał
przekazać uczniom coś ważnego, a oni wciąż kręcili się wokół
chleba. Czy potrzebowali się martwić o chleb? Jezus udowodnił już,
że z Nim nie braknie im chleba. Czemu zatem tak uparcie trzymali się
tego tematu? Ano już tak jest, człowiek najbardziej przywiązany
jest do tego co tu i teraz. Nasze myśli skupiają się na jedzeniu,
piciu, ubraniu, pracy, domu itd. To są ważne rzeczy ale zatrzymując
się tylko na nich tracimy z oczu coś dużo ważniejszego.
W
innym miejscu Jezus powiedział: „Nie troszczcie się więc i nie
mówcie: Co będziemy jeść? albo: Co będziemy pić? albo: Czym się
będziemy przyodziewać? Bo tego wszystkiego poganie szukają;
albowiem Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego
potrzebujecie. Ale szukajcie najpierw Królestwa Bożego i
sprawiedliwości jego, a wszystko inne będzie wam dodane. Nie
troszczcie się więc o dzień jutrzejszy, gdyż dzień jutrzejszy
będzie miał własne troski. Dosyć ma dzień swego utrapienia.”
(Mat 6:31-34 BW) Czy mamy zatem przestać pracować, gotować i
urządzać dom? Oczywiście, że nie. Chodzi tylko o to, aby sprawy
Królestwa Bożego były na pierwszym miejscu. Dlaczego? Gdy sprawy
„chleba” będą pierwsze jest niemal pewne, że na sprawy Boże
nie starczy czasu. Tak już jest. Ktoś kiedyś powiedział: „jest
wielu ludzi, którzy szukają Królestwa Bożego, ale niewielu szuka
go najpierw”.
26.04.2024
„I
wyszedł Jezus z uczniami do wiosek koło Cezarei Filipa; i pytał w
drodze uczniów swoich, mówiąc do nich: Za kogo mnie ludzie
uważają? A oni mu odpowiedzieli: Jedni za Jana Chrzciciela, inni za
Eliasza, jeszcze inni za jednego z proroków. I zapytał ich: A wy za
kogo mnie uważacie? Wtedy Piotr, odpowiadając, rzekł mu: Tyś jest
Chrystus. I nakazał im surowo, aby nikomu o nim nie mówili.” (Mar
8:27-30 BW)
Jezus
był ciekaw za kogo Go ludzie uważają. Czy nie wiedział? Jest
Bogiem, wie wszystko. Wielokrotnie Bóg zadaje pytania, na które zna
odpowiedź np. „gdzie jesteś Adamie”, „co tu robisz Eliaszu?”,
„skąd weźmiemy chleba dla tego tłumu?”. Po co Bóg je zadaje?
Bo nie wie? Wie, ale człowiek słysząc to pytanie zaczyna myśleć.
Zaczyna myśleć nad odpowiedzią i uświadamia sobie swój stan.
Po
co uczniom było wiedzieć kim jest Jezus? Chodzili za Nim, słuchali
Jego nauk, jedli z Nim, patrzyli na dokonywane przez Niego cuda ale
nadal nie wiedzieli KIM ON JEST. Odpowiedź Piotra wydaje się
dzisiaj z perspektywy czasu oczywista. W czasach, w których Jezus
chodził wśród ludzi jako człowiek odpowiedź jednak nie była
taką. Przez wiele stuleci prorocy zapowiadali przyjście Mesjasza
(Chrystusa właśnie) – Wybawiciela. Wszyscy Izraelici czekali na
ten moment z niecierpliwością. Modlili się o nadejście tego dnia,
tęsknili i wypatrywali. W końcu kiedy przyszedł okazało się, że
nie do końca utrafił w ich oczekiwania. Jezus pochodził z biednej
rodziny, Jego pojawienie się na świecie było owiane tajemnicą
(niektórzy sądzili, że jest nieślubnym dzieckiem Marii),
przebywał wśród chorych i grzesznych, uzdrawiał i pocieszał
zamiast wsiąść na białego konia i pokonać wrogów dzieci
Izraela. Nie takiego Mesjasza oczekiwali. Piotr swoim wyznaniem
uświadamia sobie i uczniom, że Jezus jest jednak właśnie TYM
OCZEKIWANYM, mimo że nie wygląda na Niego.
Zmieńmy
temat. Piotr odkrył, że Jezus jest Mesjaszem. W tej chwili w
umysłach uczniów pojawia się myśl: musimy wszystkim o Nim
powiedzieć, musimy ogłosić, że dawno oczekiwany Mesjasz już
jest. JUŻ JEST! I nagle Jezus jednym wypowiedzianym zdaniem niweczy
to wszystko. „I nakazał im surowo, aby nikomu o nim nie mówili.”
Jak to? Dlaczego? Przecież wszyscy się muszą dowiedzieć! Jezus
nie był tym zainteresowany. Dlaczego? Odpowiedzi jest kilka ale
jedna najbardziej rzuca się w oczy – Jezus nie pragnął ludzkiego
podziwu i zachwytu. Przynajmniej nie w taki płytki i powierzchowny
sposób. Bardzo często po uczynieniu spektakularnego cudu „ulatniał
się”. Nie chciał podziękowań, nie lubił być w centrum
zainteresowania. W innym miejscu powiedział: „Jestem cichy i
pokornego serca”. Taki był, jest i będzie. I takiego Go kocham. A
dla ciebie kim jest Jezus?
27.04.2024
„I
zaczął ich pouczać o tym, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć,
musi być odrzucony przez starszych, arcykapłanów oraz uczonych w
Piśmie i musi być zabity, a po trzech dniach zmartwychwstać.”
(Mar 8:31 BW)
Uczniowie
właśnie uznali w Jezusie Mesjasza. Tego, który miał wyzwolić
Izraela. Jezus oprócz zakazu opowiadania o Nim (jako o Mesjaszu)
dodaje jeszcze coś bardziej dziwnego. Jego wypowiedź nie tylko nie
pasuje do oczekiwań uczniów ale wręcz jest w jawnej sprzeczności
do Jego misji. Mesjasz miał wyzwolić Izraela. Jak można wyzwolić
kogokolwiek będąc odrzuconym i zabitym? Czy Jezus tego nie
rozumiał? Dobrze, że miał przy boku Piotra, który zaczął Go
upominać. Upominać Boga! Może chciał dodać Jezusowi otuchy? Może
chciał Go wesprzeć w trudnej chwili? Może chciał Go zapewnić o
swoim poparciu? Tego nie wiemy. Wiemy natomiast (jesteśmy mądrzejsi
bo jesteśmy już po tych wydarzeniach), że Piotr kompletnie nie
rozumiał misji Jezusa.
Zastanawiające
w tej historii jest coś innego. Coś, co gdy to zrozumiemy staje się
czymś szokującym. Wyobraź sobie, że jesteś człowiekiem (może
nawet nie będzie to bardzo trudne). Czego oczekujesz od życia?
Zupełnie naturalne jest, że człowiek pragnie w życiu coś
osiągnąć. Nazywamy to sukcesem. Nieważne co to będzie, każdy
człowiek pragnie do czegoś dojść. Może to być dobrobyt, może
to być sława, może to być poświecenie się dla innych. Mamy w
historii wiele przykładów osób, które swoim życiem podniosły
ludzkość na wyższy poziom. Mamy wynalazców, artystów czy
filantropów. Każdy z nich (a myślę, że nie tylko oni) mieli na
coś nadzieję. Nadzieję, że ich życie będzie spełnione.
Nadzieję, że ich działalność przyniesie coś dobrego nie tylko
im samym. Byli gotowi do poświęceń, aby osiągnąć to coś.
Dążyli do tego przez całe życie. Uczyli się, zdobywali
doświadczenie, pracowali.
Wyobraź
sobie teraz, że jesteś człowiekiem. Człowiekiem, który ma
świadomość, że jego życie idzie „na zmarnowanie”. Wszystkie
twoje wysiłki i całe twoje poświęcenie wywołują u ludzi
pogardę. Obojętnie co zrobisz i tak zostaniesz odrzucony i zabity.
Czy mają powód? Właśnie nie! Jesteś pełen współczucia troski
i uprzejmości. Pomagasz chorym, pocieszasz smutnych, karmisz
głodnych. Oczekujesz, że ktoś doceni twoje wysiłki. Masz
nadzieję, jeśli nie na nagrodę czy pochwałę to chociaż na
zrozumienie i sympatię. Ale nie. Nie! Masz świadomość, że twoje
życie idzie w kierunku bolesnych tortur (nie tylko fizycznych) i w
końcu do śmierci. Taką świadomość miał właśnie Jezus.
Apostoł Jan tak opisuje misję Jezusa: „Prawdziwa światłość,
która oświeca każdego człowieka, przyszła na świat. Na świecie
był i świat przezeń powstał, lecz świat go nie poznał. Do swej
własności przyszedł, ale swoi go nie przyjęli.” (Jan 1:9-11 BW)
Czy
misja zakończyła się więc fiaskiem? Czy Jego wysiłki okazały
się daremne? Na szczęście nie. Jan kontynuuje: „Tym zaś, którzy
go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy
wierzą w imię jego, Którzy narodzili się nie z krwi ani z
cielesnej woli, ani z woli mężczyzny, lecz z Boga.” (Jan 1:12-13
BW) A więc z perspektywy Jezusa było warto. Dzięki Jego
poświęceniu będzie miał w rodzinie tych, których kocha. NAS. A z
naszej perspektywy czy warto? To zależy tylko od NAS...
28.04.2024
„A
przywoławszy
lud wraz z uczniami swoimi, rzekł im: Jeśli kto chce pójść za
mną, niech się zaprze samego siebie i weźmie krzyż swój i
naśladuje mnie.” (Mar 8:34 BW)
„Zaprze
samego siebie”. Co to znaczy? Co to znaczy zaprzeć się? Można
się zaprzeć znajomości z kimś, zaprzeć swojej wiary, ale siebie?
Co Jezus ma na myśli? Czy mamy sprzedać dom i pieniądze rozdać
ubogim, zerwać kontakty z rodziną, czy może rzucić pracę i
„wyjechać w Bieszczady”? Być może. Może to jest jakiś sposób
ale czy o to Jezusowi chodziło? Wiele osób (zwłaszcza mężczyzn i
zwłaszcza w Średniowieczu) tak uczyniło. Rzucili wszystko i poszli
do klasztoru albo spędzili resztę życia na słupie wysokości
kilku metrów (Szymon Słupnik). Czy o to Jezusowi chodziło? Czego
się nauczyli o Jezusie siedząc wiele lat na słupie czy w celi
klasztornej. Poznali życie? Nie. Poznali Jezusa? Twierdzili, że tak
ale czy można poznać Jezusa żyjąc wiele lat w odosobnieniu? Czy
jesteśmy w stanie poznać Jezusa nie kontaktując się z innymi
ludźmi? O co zatem Jezusowi chodziło?
Każdy
człowiek ma jakiś plan na życie, jakieś marzenia, jakieś cele.
Dąży do nich i całe jego życie jest temu celowi podporządkowane.
Jedni mają cel aby być bogatymi. Uczą się jak inwestować, śledzą
wyniki notowań giełdy i znają oprocentowania wszystkich banków w
okolicy. Gdy dojdą do czegoś (do bogactwa) uczą swoje dzieci jak
pomnożyć to co oni tak wielkim wysiłkiem zdobyli. Jest to cel ich
życia. Inni mają cel aby być wykształconymi. Od dzieciństwa uczą
się pilnie i nie wystarcza im opanowanie materiału zalecanego przez
MEN ale drążą temat głębiej i głębiej. Szukają najlepszych
studiów, kursów i żeby zaoszczędzić czas robią po kilka
fakultetów naraz. Jak już wszystko pokończą, okazuje się, że tę
zdobytą wiedzę można jeszcze pogłębić. I tak dalej, i tak
dalej. Ludzie ci mają nadzieję, że dzięki swojemu wykształceniu
będą tak poszukiwanymi pracownikami, że będą zarabiać dużo i
małym wysiłkiem. Celem ich życia jest być kompetentnym. Jeszcze
inni mają cel aby być pięknymi, wysportowanymi czy utalentowanymi.
Jest
wiele celów, które może mieć człowiek. Jest to coś co go
napędza. I Jezus mówi zaprzyj się siebie. Czy to trochę nie za
wiele? Cz to nie za duży koszt? Jeżeli patrzymy z perspektywy
naszego życia na tej planecie (kilkadziesiąt lat) to faktycznie
koszt jest spory. Ale jeśli dostrzeżemy i docenimy wartość tego
co oferuje Jezus nagle okaże się, że… że to nie jest żaden
koszt. To wymiana czegoś mało wartościowego i koślawego na
prawdziwy skarb. I to skarb przez duże S. Chodzenie za Jezusem nie
da się porównać z niczym innym. Z niczym co na tym świecie ma
jakąkolwiek wartość. Zrozumieć to może tylko ten, kto spróbował.
|