31.03.2024

A Jezus z uczniami swoimi odszedł nad morze; i wielki tłum ludu szedł za nim z Galilei i z Judei, I z Jerozolimy, i z Idumei, i zza Jordanu, i z okolic Tyru i Sydonu; wielki tłum, słysząc o wszystkim, co czynił, przyszedł do niego. I powiedział uczniom swoim, aby mieli przygotowaną dla niego łódkę, ze względu na lud, który na niego napierał. Albowiem wielu uzdrowił, tak iż ci wszyscy, którzy byli dotknięci chorobą, cisnęli się do niego, aby się go dotknąć” (Mar 3:7-10 BW).


Co sprawiało, że do Jezusa tak garnęli się ludzie? Co ich przyciągało? Czy była to służba uzdrawiania, którą Jezus sprawował? Czy może ciekawość ujrzenia człowieka czyniącego cuda? A może chęć poznania kogoś, kto śmiał przeciwstawić się faryzeuszom, o czym czytamy kilka wierszy wcześniej? Co by to nie było, Jezus swoją osobą wzbudzał ogromne zainteresowanie. Garnęli się do Niego ludzie ze wszystkich stron. Wśród tłumów były osoby potrzebujące uzdrowienia, byli opętani przez demony ale też faryzeusze śledzące każdy Jego krok. Dla wszystkich tych ludzi Jezus był cenny i pragnęli być blisko Niego.


W innej ewangelii czytamy o reakcji faryzeuszy (ówczesnych najbardziej świętych i poważanych ludzi) na popularność Jezusa: „Tedy mówili faryzeusze między sobą: Widzicie, że nic nie wskóracie, oto cały świat poszedł za nim” (Jan 12:19 BW). Co ich tak zdenerwowało? Czy nie powinni się cieszyć, że ludzie garną się do Jezusa? Przecież ich celem było skłonić ludzi do przybliżania się do Boga a Jezus też do tego nawoływał. Snop światła na ich reakcję była wypowiedź Jezusa o faryzeuszach zapisana w ewangelii Mateusza: „Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że obchodzicie morze i ląd, aby pozyskać jednego współwyznawcę, a gdy nim zostanie, czynicie go synem piekła dwakroć gorszym niż wy sami” (Mat 23:15 BW). Faryzeusze „obchodzili morze i ląd” aby pozyskać jednego współwyznawcę a za Jezusem podążały nieprzebrane tłumy. To ich mierziło. Nie potrafili pogodzić się z faktem, że ten człowiek (niewiadomego pochodzenia, nieuczęszczający do oficjalnych szkół i nie należący do ich „kasty”) może być bardziej pożądany i podziwiany od nich. Było to jednym z głównych powodów zawiści względem Niego.

1.04.2024

I wstąpił na górę, i wezwał tych, których sam chciał, a oni przyszli do niego.
I powołał ich dwunastu, żeby z nim byli i żeby ich wysłać na zwiastowanie ewangelii,” (Mar 3:13-14 BW) Co to znaczy „których sam chciał”? Czy chodziło o to, że Jezus wybrał „pierwszych lepszych” albo tych, którzy byli najbliżej? Nie. Tekst wyraźnie mówi o chceniu czy inaczej mówiąc o woli Jezusa. Jezus wybrał sam, bez niczyjej sugestii, manipulacji czy innych zabiegów ze strony czy to samych uczniów czy osób postronnych. Zaznacza się tutaj niezawisłość Bożych rządów. Jezus uczynił to, co sam chciał.


Podobny akt Bożej woli można zobaczyć w Liście Pawła do Koryntian: „A w każdym różnie przejawia się Duch ku wspólnemu pożytkowi. Jeden bowiem otrzymuje przez Ducha mowę mądrości, drugi przez tego samego Ducha mowę wiedzy, Inny wiarę w tym samym Duchu, inny dar uzdrawiania w tym samym Duchu. Jeszcze inny dar czynienia cudów, inny dar proroctwa, inny dar rozróżniania duchów, inny różne rodzaje języków, inny wreszcie dar wykładania języków. Wszystko to zaś sprawia jeden i ten sam Duch, rozdzielając każdemu poszczególnie, jak chce.” (1Ko 12:7-11 BW) Czytamy tutaj, że Duch Święty rozdziela dary „jak chce”. Wypływają z tego fragmentu dwie ważne prawdy. Po pierwsze, że Duch Święty ma swoją wolę i jest tak samo niezawisły jak pozostałe osoby Bóstwa oraz po drugie, że również w tym wypadku (rozdzielania zadań ewangelizacyjnych) Bóg kieruje misją według swojej woli. Innymi słowy wszystko jest pod kontrolą Bożą, zarówno wybranie (uczniów) jak i rozdzielanie zadań. To jest Boże dzieło i On nim zarządza.

2.04.2024

Jeśliby królestwo samo w sobie było rozdwojone, to takie królestwo nie może się ostać.
A jeśliby dom sam w sobie był rozdwojony, to taki dom nie będzie mógł się ostać.”
(Mar 3:24-25 BW) Jezus odpowiadając na zarzuty faryzeuszy, iż wypędza demony mocą księcia demonów zwraca uwagę na bardzo ciekawą kwestię: dom rozdwojony nie będzie mógł się ostać. Co to znaczy? Co to znaczy rozdwojony? Czy chodzi o dwie rodziny zamieszkujące w jednym domu? A może o jedną rodzinę ale podzieloną różnymi konfliktami, nieporozumieniami czy zawiścią? Jezus w innych swoich wypowiedziach np. w ewangelii Jana zaznacza, że między Nim a Ojcem jest jedność: „A Ja dałem im chwałę, którą mi dałeś, aby byli jedno, jak my jedno jesteśmy. Ja w nich, a Ty we mnie, aby byli doskonali w jedności, żeby świat poznał, że Ty mnie posłałeś i że ich umiłowałeś, jak i mnie umiłowałeś.” (Jan 17:22-23 BW) Widocznie z punktu widzenia Boga jedność jest bardzo ważna. Na tyle ważna, że Jezus przyszedł na ziemię aby tę jedność między Bogiem a człowiekiem (przerwaną przez grzech) przywrócić.


Jak zaprowadzić taką jedność w rozdwojonym domu? Czy będąc mężem zmusić żonę (różnymi sposobami) aby robiła to co powinna? Czy będąc żoną tak mężem manipulować (też różnymi sposobami) aby robił to co trzeba? Czy takie działania przywracają jedność w domu? Życie pokazuje, że nie. Co zatem zrobić aby przywrócić jedność w domu i przetrwać (ostać się)? Apostoł Paweł daje przepis na jedność w domu: „Ulegając jedni drugim w bojaźni Chrystusowej. Żony, bądźcie uległe mężom swoim jak Panu, Bo mąż jest głową żony, jak Chrystus Głową Kościoła, ciała, którego jest Zbawicielem. Ale jak Kościół podlega Chrystusowi, tak i żony mężom swoim we wszystkim. Mężowie, miłujcie żony swoje, jak i Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie,” (Efz 5:21-25 BW). Kluczem jest uległość. Czy taka sama żony do męża i męża do żony? Absolutnie nie. Paweł rozróżnia tutaj dwa rodzaje uległości. Żony do męża jako wyraz poddania się jego decyzjom oraz męża do żony jako przejaw poświęcenia się dla niej. No dobrze ale kto ma zacząć? Czy żona ma czekać ze swoją uległością aż mąż będzie gotów poświęcić życie dla niej, czy mąż ma czekać ze swoim poświęceniem aż żona będzie mu uległa? Kto ma zacząć? Niech zacznie mądrzejszy(a)…

3.04.2024

Wtedy przyszli matka i bracia jego, a stojąc przed domem, posłali po niego i kazali go zawołać. A wokół niego siedział lud. I powiedzieli mu: Oto matka twoja i bracia twoi, i siostry twoje są przed domem i poszukują cię. I odpowiadając, rzekł im: Któż jest matką moją i braćmi? I powiódł oczyma po tych, którzy wokół niego siedzieli, i rzekł: Oto matka moja i bracia moi. Ktokolwiek czyni wolę Bożą, ten jest moim bratem i siostrą, i matką.” (Mar 3:31-35 BW) Na pierwszy rzut oka wydaje się zachowanie Jezusa niestosowne. Czyżby nie szanował swojej matki? Czyżby odgradzał się od więzów rodzinnych? Gdybyśmy jednak przeczytali wiersze dwudziesty i dwudziesty pierwszy dowiedzielibyśmy się, że krewni Jezusa przyszli po Niego w określonym celu. Działalność Jezusa była tak dziwna i niekonwencjonalna, iż rodzina miała wrażenie postradania przez Niego zmysłów. Chcieli Go „przywołać do porządku”. Innymi słowy, chcieli wpłynąć na Jezusa aby zmienił swoje postępowanie. Czy to właściwe poprawiać Boga? Ani matka, ani Jego bracia nie mieli do tego uprawnień. W tym kontekście powinniśmy rozpatrywać odpowiedź Jezusa.


Drugą kwestią rzucającą się w tym fragmencie w oczy jest sprawa „pokrewieństwa duchowego”. Jezus oświadczył, że ten kto czyni wolę Bożą jest moją rodziną. Co to znaczy? Okazuje się często w praktyce, że jako ludzie wierzący mamy bliższe relacje z ludźmi podzielającymi nasze poglądy religijne (wierzenia) niż z własną rodziną. Nierzadko się zdarza, że rodzina krzywym okiem patrzy na nasze poczynania religijne. Wydają im się dziwne czy wręcz niekonwencjonalne. Dochodzi do tego typu zachowań jak wyśmiewanie, złośliwości czy nawet awantury. Jezus zna to z autopsji. Doznał w swoim ziemskim życiu pomówień, podstępów i fizycznych prześladowań. Kilka rozdziałów dalej w tej samej ewangelii możemy przeczytać inną ciekawą wypowiedź Jezusa: „I począł Piotr mówić do niego: Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za tobą. Jezus odpowiedział: Zaprawdę powiadam wam, nie ma takiego, kto by opuścił dom, albo braci, albo siostry, albo matkę, albo ojca, albo dzieci, albo pola dla mnie i dla ewangelii, Który by nie otrzymał stokrotnie, teraz, w doczesnym życiu domów i braci, i sióstr, i matek, i dzieci, i pól, choć wśród prześladowań, a w nadchodzącym czasie żywota wiecznego.” (Mar 10:28-30 BW) Czyli tracąc więzi rodzinne z powodów religijnych zyskujemy relacje z innymi (wierzącymi tak jak my). Często więzi te są o wiele bardziej mocne i trwałe.

4.04.2024

Słuchajcie! Oto wyszedł siewca, aby siać. A gdy siał, padło jedno na drogę i przyleciało ptactwo, i zjadło je. Inne zaś padło na grunt skalisty gdzie nie miało wiele ziemi i szybko wzeszło, gdyż gleba nie była głęboka. A gdy wzeszło słońce, zostało spieczone, a że nie miało korzenia, uschło. Inne znów padło między ciernie, a ciernie wyrosły i zadusiły je, i owocu nie wydało. A inne padło na ziemię dobrą, wzeszło, wyrosło i wydało owoc trzydziestokrotny i sześćdziesięciokrotny, i stokrotny.” (Mar 4:3-8 BW) Jedna z bardziej znanych przypowieści Jezusa – Przypowieść o Siewcy. Dużo można by tu mówić (czy pisać) i rozpatrywać tę przypowieść na wielu płaszczyznach, mnie jednak zainteresowała kwestia owocu. O jaki owoc chodzi? Co jest tym owocem pojawiającym się na dobrej glebie?

W dwudziestym wierszu tego samego rozdziału Jezus wyjaśnia, że posiani na dobrej ziemi to ci, którzy słuchają słowa (Bożego), przyjmują je i wydają owoc. Ale co jest tym owocem? Czy jest to pomnażanie plonu w postaci nowych osób zainteresowanych Słowem Bożym? Być może. Na podstawie innych wypowiedzi Jezusa na temat owoców można jednak wysnuć wniosek, że owocem jest dobre (sprawiedliwe) życie. Najbardziej wyjaśniający tę kwestię wydaje się tekst: „A ten, który daje ziarno siewcy i chleb na pokarm, da i pomnoży zasiew wasz, i przysporzy owoców sprawiedliwości waszej; A tak ubogaceni we wszystko będziecie mogli okazywać wszelką szczodrobliwość, która za naszym przyczynieniem pobudza do dziękczynienia Bogu. Bo sprawowanie tej służby nie tylko wypełnia braki u świętych, lecz wydaje też obfity plon w licznych dziękczynieniach, składanych Bogu.” (2Ko 9:10-12 BW) Czyli owocem jest owoc sprawiedliwości naszej. Bóg doznaje chwały i dziękczynienia z powodu naszego owocowania. Jest to Jego dzieło w nas: „Ja jestem krzewem winnym, wy jesteście latoroślami. Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten wydaje wiele owocu; bo beze mnie nic uczynić nie możecie.” (Jan 15:5 BW)

5.04.2024

I rzekł do nich: Baczcie na to, co słyszycie! Jaką miarą mierzycie, taką wam odmierzą, a nawet wam przydadzą.” (Mar 4:24 BW) O jaką miarę chodzi? Czy sprawdza się tutaj przysłowie: „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”? (Nawiasem mówiąc przysłowie bardzo mija się z prawdą bo gdyby Bóg odpłacał nam tym, czym my Jego traktujemy marny by był nasz los.) O co chodzi z tą miarą? Czy chodzi o transakcje handlowe albo finansowe? W ewangelii Łukasza paralelny tekst wyjaśnia znaczenie miary, o której Jezus mówi: „Dawajcie, a będzie wam dane; miarę dobrą, natłoczoną, potrzęsioną i przepełnioną dadzą w zanadrze wasze; albowiem jakim sądem sądzicie, takim was osądzą, i jaką miarą mierzycie, taką i wam odmierzą.” (Luk 6:38 BW) A więc chodzi o osądzanie. Wszyscy znamy ten tekst: „nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni” ale czy tylko o to chodzi?

Gdybyśmy przeczytali kilka wierszy wcześniej dowiedzielibyśmy się, że Jezus mówi nie tylko o osądzaniu, ale też o miłości do nieprzyjaciół, o łasce, o życzliwości, o miłosierdziu, o odpuszczaniu win. A więc jeśli chcesz doznać miłości, życzliwości, miłosierdzia i odpuszczenia, ty także stosuj to do innych. Innymi słowy: jaką będziesz miał postawę w stosunku do innych dostaniesz to samo z powrotem. Salomon powiedział to jeszcze dosadniej: „Mąż dobry samemu sobie czyni dobrze, lecz mąż okrutny kaleczy własne ciało.” (Prz 11:17 BW) Traktowanie innych z miłosierdziem, życzliwością i troską jest dobre dla nas. Nie dość, że sprawiamy radość ludziom, z którymi się stykamy, mamy satysfakcję z dobrze spełnionego obowiązku to w dodatku dostajemy w zamian to samo. Czyli po prostu bycie miłym opłaca się.

6.04.2024

I mówił: Tak jest z Królestwem Bożym, jak z nasieniem, które człowiek rzuca w ziemię. A czy on śpi, czy wstaje w nocy i we dnie, nasienie kiełkuje i wzrasta; on zaś nie wie jak. Bo ziemia sama z siebie owoc wydaje, najpierw trawę, potem kłos, potem pełne zboże w kłosie.” (Mar 4:26-28 BW) Dzisiaj rano byłem na spacerze. Szedłem polną drogą przez sady, pola, las. I znowu to samo. Jak co roku na krzakach porzeczek rozwijają się liście, na jabłoniach pękają pąki kwiatowe, a z ziemi wyrasta posiana jesienią pszenica. Od tysięcy lat zawsze na wiosnę dzieje się to samo, zaczyna wszystko rozwijać się i kwitnąć.

Skąd się to bierze? Czy to rolnik sprawia, że to wszystko się rozwija? Mówi się, że rolnik tylko zasieje a później czy śpi czy leży wszystko mu rośnie. Nie do końca jest to zgodne z prawdą. Mieszkając na wsi wiem ile trzeba wysiłku, żeby wyhodować cokolwiek. Rolnicy są jednymi z najbardziej obciążonych pracą grupą społeczną. Nierzadko do bardzo późna opryskują sady (najczęściej nocą), a bardzo wcześnie rano są już na nogach. Pracują bardzo dużo ale czy są w stanie zmusić rośliny do wydania plonu? Oczywiście, że nie. Psalmista pisze: „Śpiewajcie Panu pieśń dziękczynną, Grajcie Panu naszemu na cytrze! Okrywa niebiosa obłokami, Przygotowuje deszcz dla ziemi, Sprawia, że trawa rośnie na górach. Daje bydłu pokarm jego, Młodym krukom, gdy do niego wołają.” (Psm 147:7-9 BW) Bóg jest tym, który daje siłę do wzrostu roślinom. Człowiek nie wie jak to się dzieje, może tylko podziwiać.

8.04.2024

I rzekł do nich owego dnia, gdy nastał wieczór: Przeprawmy się na drugą stronę. Opuścili więc lud i wzięli go z sobą tak jak był, w łodzi, a inne łodzie towarzyszyły mu. I zerwała się gwałtowna burza, a fale wdzierały się do łodzi, tak iż łódź już się wypełniła. A On był w tylnej części łodzi i spał na wezgłowiu. Budzą go więc i mówią do niego: Nauczycielu! Nic cię to nie obchodzi, że giniemy? I obudziwszy się, zgromił wicher i rzekł do morza: Umilknij! Ucisz się! I ustał wicher, i nastała wielka cisza. I rzekł do nich: Czemu jesteście tacy bojaźliwi? Jakże to, jeszcze wiary nie macie? I zdjął ich strach wielki, i mówili jeden do drugiego: Kim więc jest Ten, że i wiatr, i morze są mu posłuszne?” (Mar 4:35-41 BW) Zerwała się gwałtowna burza. Wśród uczniów Jezusa było kilku rybaków, znali się na morzu, łodziach i burzach. Robili co mogli, aby uratować siebie i Jezusa. Przyszedł jednak moment, kiedy nie dawali rady, ich wszelkie wysiłki nie przynosiły rezultatów. Łódź zaczęła tonąć. Czy byli przerażeni? Na pewno. Wydawało się, że koniec ich jest bliski, zaczęli szukać Jezusa. Gdzie On był? Spał! Nie obudziło Go ani wycie wiatru, ani kołysanie łodzi, ani woda bryzgająca ze wszystkich stron. Dlaczego spał? Musiał być bardzo zmęczony.

Jezus wstaje, mówi kilka słów i nastaje cisza. Cisza! Nie słychać już ryku wichru, nie słychać lin obijających się o maszt, nie słychać trzeszczenia pokładu wyginanego gwałtownymi przechyłami. Wydawałoby się, że na uczniów spłynęła ulga, spokój i odprężenie. Jednak nie. Oni teraz dopiero byli przerażeni! Dlaczego?

Kilka wierszy dalej historia zdaje się powtarzać. Jezus wypędza demony z człowieka, który od dłuższego czasu był postrachem całej okolicy. Mieszkał w grobowcach, biegał i straszył ludzi. Nie można go było uwięzić bo rwał łańcuchy. Mieszkańcy bali się tamtędy przechodzić. Jezus sprawia, że człowiek uwolniony od demonów siedzi spokojny i cichy. Cichy! Nie wydziera się, nie rwie łańcuchów, nie straszy. Wydawałoby się, że cała okolica odetchnęła z ulgą. Ale nie. Ludzie dopiero teraz są przerażeni! Proszą, aby Jezus opuścił ich okolicę. Dlaczego?

Co sprawia, że Jezus wywołuje takie reakcje? Czy jest gwałtowny, agresywny, czy nieopanowany? Wiemy, że nie. Co więc? W ewangelii Łukasza jest opisane bardzo ciekawe wydarzenie. Jezus nauczał ludzi będąc w łodzi Szymona (nazwanego przez Jezusa Piotrem). Przemawiał, przemawiał „A gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: Wyjedź na głębię i zarzućcie sieci swoje na połów. A odpowiadając Szymon, rzekł: Mistrzu, całą noc ciężko pracując, nic nie złowiliśmy; ale na Słowo twoje zarzucę sieci. A gdy to uczynili, zagarnęli wielkie mnóstwo ryb, tak iż się sieci rwały. Skinęli więc na towarzyszy w drugiej łodzi, aby im przyszli z pomocą, i przybyli, i napełnili obie łodzie, tak iż się zanurzały. Widząc to Szymon Piotr przypadł do kolan Jezusa, mówiąc: Odejdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek grzeszny. Albowiem zdumienie ogarnęło jego i wszystkich, którzy z nim byli, z powodu połowu ryb, które zagarnęli.” (Luk 5:4-9 BW)

Czy nie jest dziwną reakcja Piotra? Zamiast się cieszyć z obfitego połowu (przecież po to całą noc pływali po jeziorze czyż nie?) Piotr prosi Jezusa, aby odszedł od niego. Dlaczego? „Bom jest człowiek grzeszny”. Jezus onieśmiela. Przejawy Jego mocy pokazują, że jest Kimś więcej niż człowiekiem. Człowiek czuje się niegodny przebywania w Jego towarzystwie. Boi się. Czasem bardzo się boi. Jezus przebywając na ziemi pokazał jednak, że nie trzeba się Go bać. Wielokrotnie grzesznicy (np. słynna historia kobiety przyłapanej na cudzołóstwie) w zetknięciu z Jezusem doznawali ulgi, przebaczenia, uwolnienia. Jezus bardzo lubił towarzystwo grzeszników (faryzeusze nazwali go nawet przyjacielem grzeszników i celników). Czy bali się Go? Może na początku tak. Poznawszy Go jednak bliżej przekonywali się, że nie ma czego. Jezus usuwał strach. A ty czego się boisz?

10.04.2024

A niewiasta, która od dwunastu lat miała krwotok I dużo ucierpiała od wielu lekarzy, i wydała wszystko, co miała, a nic jej nie pomogło, przeciwnie, raczej jej się pogorszyło, Gdy usłyszała wieści o Jezusie, podeszła w tłumie z tyłu i dotknęła szaty jego, Bo mówiła: Jeśli się dotknę choćby szaty jego, będę uzdrowiona, I zaraz ustał jej krwotok, i poczuła na ciele, że jest uleczona z tej dolegliwości. A Jezus poznawszy zaraz, że z niego moc uszła, zwrócił się do ludu i rzekł: Kto się dotknął szat moich? Na to rzekli mu uczniowie jego: Widzisz, że lud napiera na ciebie, a pytasz: Kto się mnie dotknął? I spojrzał wokoło, aby ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy owa niewiasta z bojaźnią i drżeniem, wiedząc, co się jej stało, przystąpiła, upadła przed nim i wyznała mu całą prawdę. A On jej rzekł: Córko, wiara twoja uzdrowiła cię, idź w pokoju i bądź uleczona z dolegliwości swojej.” (Mar 5:25-34 BW)

Niesamowita historia! Kobiety zwykle mają upływ krwi kilka dni w miesiącu, nazywamy to miesiączką lub menstruacją. Jest to na pewno bolesne i kłopotliwe ale trwa kilka dni i koniec. A co jeśli to się przedłuża? Jeżeli trwa miesiąc, trzy miesiące, rok, dwanaście lat? Chcesz się tego pozbyć, próbujesz różnych środków, chodzisz do lekarzy, nic nie pomaga. Nie pomaga! Czy może być to powodem frustracji? Na pewno.

W okolicy pojawił się Jezus. Przechodzi ulicą, na której mieszkasz. Nie jest sam, otacza Go wielki tłum. Słyszałaś, że leczy różne choroby, nawet te nieuleczalne i nagle rodzi się w tobie myśl – a może i tobie może pomóc? Nikt, kto do Niego zwrócił się po pomoc nie został odrzucony. Ale tłum jest tak wielki, że nie masz szansy porozmawiać z Nim na osobności i podzielić się swoim wstydliwym problemem. Wiesz, że zgodnie z Prawem nie wolno ci nikogo dotknąć bo i on staje się nieczysty, tak jak ty. Co robić? Być może jest to jedyna szansa spotkania Tego, który leczy wszystkie choroby. Co robić?! Postanawiasz, że zbliżysz się do Jezusa na ile pozwoli otaczający Go tłum i chociaż Go dotkniesz. Dotkniesz! Dotyk ten jest dla ciebie niedozwolony ale wiesz, że jest to jedyna szansa. Poza tym, tylu ludzi dotyka Jezusa, że nikt nie zauważy. Dotknąć i uciec. Biegniesz więc, nie bacząc na napierający tłum, nie bacząc na podeptane nogi i wstyd, że ktoś może cię rozpoznać i ujawnić twój sekret. Jesteś nieczysta. Od dwunastu lat nieczysta! Dość już masz tej nieczystości, pogardy ludzkiej, odosobnienia. Jezus jest już tak blisko. Natężasz wszystkie twoje resztki sił i rzucasz się w Jego stronę. Wyciągasz ile się da swoją rękę i… Masz, udało się! Dotknęłaś Mistrza! Dziwny to był dotyk. Czułaś jakby przez twoje ciało przeszedł prąd. I nagle dzieje się coś dziwnego. Krwotok ustał! Jesteś zdrowa! Zdrowa! Marzyłaś o tej chwili od długich dwunastu lat.

Nagle Jezus zatrzymuje się. Rozgląda się wokół i pyta: kto mnie dotknął? Dziwne to pytanie. Mnóstwo ludzi Go dotyka, Jezus nie wie o tym? Po co pyta? Nagle czujesz, że to pytanie do ciebie. Do ciebie! Mówisz cicho: to ja. Ludzie odsuwają się i nagle jesteś w centrum zainteresowania, w środku tego wielkiego tłumu. A tak bardzo chciałaś tego uniknąć. Chciałaś dotknąć i uciec. Nie udało się. Wszyscy patrzą na ciebie z wyczekiwaniem. Musisz opowiedzieć swoją kłopotliwą historię. Opowiadasz. Ludzie patrzą, niektórzy kiwają głowami ze zrozumieniem, inni z oburzeniem. Jest ci wstyd ale jednocześnie jesteś szczęśliwa. Kończysz swoją historię i nagle Jezus mówi: wiara twoja cię uratowała. Co to znaczy? Co ma na myśli?

Wiarę można różnie definiować. Dla jednych jest to system wierzeń, mówi się np. „wiara mi nie pozwala”. Dla innych jest to bliżej nieokreślony stan umysłu pozwalający lepiej się poczuć w trudnych sytuacjach, nazywamy to czasem pozytywnym myśleniem. Jaką wiarę Jezus miał na myśli? Jakiego rodzaju wiara uratowała kobietę, cierpiącą od dwunastu lat? Czym była jej wiara? Co popchnęło ją do pogoni za Jezusem i usiłowanie dotknięcia Go? Co to było? ZAUFANIE. ZAUFANIE, że Jezus jest w stanie ją uzdrowić. ZAUFANIE, że jej nie odrzuci. ZAUFANIE, że jest Kimś więcej niż zwykłym człowiekiem. To wszystko zawierało się w tym jednym, dramatycznym dotknięciu Mistrza. A ty, czy nie potrzebujesz dotknąć Jezusa?

12.04.2024

Potem wezwał dwunastu, i począł ich wysyłać po dwóch, i dał im moc nad duchami nieczystymi. I nakazał im, aby nic nie brali na drogę prócz laski - ani chleba, ani torby podróżnej, ani monety w trzosie, Lecz by obuli sandały, a nie wdziewali dwu sukien. I mówił do nich: Gdziekolwiek wejdziecie do domu, tam pozostańcie, aż do swego odejścia stamtąd. A jeśliby w jakiejś miejscowości nie chciano was przyjąć ani słuchać, wyjdźcie stamtąd i otrząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim. A oni poszli i wzywali do upamiętania.” (Mar 6:7-12 BW)

Wzywali do upamiętania. Co to znaczy? Co to jest upamiętanie? Jezus wzywał do upamiętania, Jan Chrzciciel wzywał do upamiętania, apostołowie wzywali do upamiętania. Czym jest upamiętanie? Po co nam upamiętanie? Gdybyśmy wyszukali w Piśmie Świętym fragmenty mówiące o upamiętaniu to zawsze chodzi o odwrócenie się od grzechu i zwrócenie się ku Bogu. Klasycznym przykładem jest tu postać syna marnotrawnego z przypowieści Jezusa.

Potem rzekł: Pewien człowiek miał dwóch synów. I rzekł młodszy z nich ojcu: Ojcze, daj mi część majętności, która na mnie przypada. Wtedy ten rozdzielił im majętność. A po niewielu dniach młodszy syn zabrał wszystko i odjechał do dalekiego kraju, i tam roztrwonił swój majątek, prowadząc rozwiązłe życie. A gdy wydał wszystko, nastał wielki głód w owym kraju i on zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł więc i przystał do jednego z obywateli owego kraju, a ten wysłał go do swej posiadłości wiejskiej, aby pasł świnie. I pragnął napełnić brzuch swój omłotem, którym karmiły się świnie, lecz nikt mu nie dawał. A wejrzawszy w siebie, rzekł: Iluż to najemników ojca mojego ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Wstanę i pójdę do ojca mego i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie, Już nie jestem godzien nazywać się synem twoim, uczyń ze mnie jednego z najemników swoich.” (Luk 15:11-19 BW)

Młodszy syn prowadził rozwiązłe życie, stracił wszystko i stał się nędzarzem bez nadziei na poprawę swego losu. W tym krytycznym momencie „wejrzał w siebie” i stwierdził, że głupio jest tkwić przy korycie dla świń i głodować podczas gdy pracownicy jego ojca mają pod dostatkiem jedzenia. Wejrzenie w siebie spowodowało upamiętanie i powrót do domu ojca.

Po co nam upamiętanie? Marnotrawny syn przy korycie dla świń zaczął kalkulować, co mu się bardziej opłaca, czy tkwić o głodzie i biedzie w dalekim kraju ale zachowując swój „honor”, czy też przyznać się do błędu, przeprosić ojca i powrócić jeśli nie do dobrobytu to przynajmniej do pełnego żołądka. Upamiętanie jest bolesne. Trzeba przyznać, że dotychczasowy tryb życia nie był zbyt mądry. Przyznać się do głupoty, nieudolności czy lenistwa (każdy człowiek może tu sobie wpisać swój grzech). Jest to trudne. Lecz jeśli chcesz, aby twoje życie się zmieniło i było pełne i obfite jest to jedyna droga.

Historia syna marnotrawnego skończyła się tak: „Wstał i poszedł do ojca swego. A gdy jeszcze był daleko, ujrzał go jego ojciec, użalił się i pobiegłszy rzucił mu się na szyję, i pocałował go. Syn zaś rzekł do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie, już nie jestem godzien nazywać się synem twoim. Ojciec zaś rzekł do sług swoich: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie też pierścień na jego rękę i sandały na nogi, I przyprowadźcie tuczne cielę, zabijcie je, a jedzmy i weselmy się, Dlatego, że ten syn mój był umarły, a ożył, zaginął, a odnalazł się. I zaczęli się weselić.” (Luk 15:20-24 BW) Takiego obrotu sprawy syn się nie spodziewał. Może i ty spróbuj się upamiętać?

15.04.2024

A gdy już była późna godzina, przystąpili do niego uczniowie jego i rzekli: Miejsce jest puste i godzina już późna; Odpraw ich, aby poszli do okolicznych osad i wiosek i kupili sobie coś do zjedzenia. A On, odpowiadając, rzekł im: Dajcie wy im jeść. I powiedzieli mu: Czy mamy pójść i kupić chleba za dwieście denarów i dać im jeść? A on rzekł do nich: Ile macie chlebów? Idźcie i zobaczcie. A oni, dowiedziawszy się, powiedzieli: Pięć i dwie ryby. I nakazał im posadzić wszystkich grupami na zielonej trawie. Usiedli więc w grupach, po stu i po pięćdziesięciu. A On wziął owe pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, pobłogosławił, łamał chleby i dawał uczniom, aby kładli przed nimi; i owe dwie ryby rozdzielił między wszystkich. I jedli wszyscy, i nasycili się.” (Mar 6:35-42 BW)

Bardzo znana historia. Jezus pięcioma chlebami i dwiema rybami nakarmił pięć tysięcy mężczyzn nie licząc kobiet i dzieci. Jak do tego doszło? Jak to się stało, że dla wszystkich wystarczyło? Jezus spojrzał w niebo i pobłogosławił. Jakie to ma znaczenie?

Ze słowem pobłogosławił spotykamy się już na samym początku Biblii: „Potem rzekł Bóg: Niech zaroją się wody mrowiem istot żywych, a ptactwo niech lata nad ziemią pod sklepieniem niebios! I stworzył Bóg wielkie potwory i wszelkie żywe, ruchliwe istoty, którymi zaroiły się wody, według ich rodzajów, nadto wszelkie ptactwo skrzydlate według rodzajów jego; i widział Bóg, że to było dobre. I błogosławił im Bóg mówiąc: Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie wody w morzach, a ptactwo niech się rozmnaża na ziemi!” (Rdz 1:20-22 BW) Kilka wierszy dalej: „Potem rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na obraz nasz, podobnego do nas i niech panuje nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad bydłem, i nad całą ziemią, i nad wszelkim płazem pełzającym po ziemi. I stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga stworzył go. Jako mężczyznę i niewiastę stworzył ich. I błogosławił im Bóg, i rzekł do nich Bóg: Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną; panujcie nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad wszelkimi zwierzętami, które się poruszają po ziemi!” (Rdz 1:26-28 BW)

Czyli błogosławił oznacza dał zdolność do rozmnażania. Wiele razy w Piśmie Świętym Bóg używa zwrotu błogosławił. Bóg błogosławił Noego i jego rodzinę, Abrahama, Izaaka, Jakuba. W przeważającej ilości przypadków odnosi się to do rozmnażania czy pomnażania. Ale czy zawsze? Wróćmy do cytowanej już historii stworzenia. W piątym dniu stworzenia Bóg błogosławił zwierzęta, aby mogły się rozmnażać, w szóstym dniu Bóg błogosławił pierwszej parze ludzkiej aby się mogli rozmnażać, a co z siódmym dniem? Czy błogosławieństwo Boże kończy się na rozmnażaniu?

Opis aktu stwarzania kończy się tak: „Tak zostały ukończone niebo i ziemia oraz cały ich zastęp. I ukończył Bóg w siódmym dniu dzieło swoje, które uczynił, i odpoczął dnia siódmego od wszelkiego dzieła, które uczynił. I pobłogosławił Bóg dzień siódmy, i poświęcił go, bo w nim odpoczął od wszelkiego dzieła swego, którego Bóg dokonał w stworzeniu.” (Rdz 2:1-3 BW) Co to znaczy? Czy Bóg chciał aby dzień się rozmnożył? A może chodzi o oto, aby Adam i Ewa tylko w tym dniu uprawiali seks i się rozmnażali? A może mieli w tym dniu więcej pracować bo Bóg pomnażał ich wysiłki przez co mogli więcej zarobić? O jakie błogosławieństwo chodzi?

Wspominałem już, że słowo błogosławił najczęściej odnosi się do rozmnażania ale nie we wszystkich przypadkach tak jest. Słynna mowa Jezusa na Górze Błogosławieństw w piątym rozdziale ewangelii Mateusza właśnie wymienia zwrot „błogosławieni” w całkiem innym znaczeniu. W oryginalnym języku Biblii słowo błogosławiony oznacza bowiem - szczęśliwy. Innymi słowy błogosławić oznacza „uszczęśliwiać”. Czy można to znaczenie przypisać słowu: „I pobłogosławił Bóg dzień siódmy, i poświęcił go, bo w nim odpoczął od wszelkiego dzieła swego, którego Bóg dokonał w stworzeniu”? Właściwie tylko takie znaczenie tutaj pasuje. Na siódmym dniu (dniu szabatu) spoczywa Boże błogosławieństwo czyli szczęście.

Zwykliśmy przypisywać znaczenia słowu błogosławić jedynie wartości materialnej, jednak Jezus zwrócił uwagę, że: „Nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych.” (Mat 4:4 BW) Siódmy dzień tygodnia jest do tego świetną okazją.

16.04.2024

I zaraz kazał uczniom swoim wsiąść do łodzi i wyprzedzić go na drugą stronę w kierunku Betsaidy, podczas gdy On sam odprawiał lud. A gdy ich odprawił, odszedł na górę, aby się modlić. A gdy nastał wieczór, łódź była na pełnym morzu, a On sam był na lądzie. A ujrzawszy, że są utrudzeni wiosłowaniem, bo mieli wiatr przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po morzu, i chciał ich wyminąć. Ale oni, ujrzawszy go, chodzącego po morzu, mniemali, że to zjawa, i krzyknęli, Bo wszyscy go widzieli i przelękli się. A On zaraz przemówił do nich tymi słowy: Ufajcie, Jam jest, nie bójcie się. I wszedł do nich do łodzi, i wiatr ustał; a oni byli wstrząśnięci do głębi.” (Mar 6:45-51 BW)

Jezus po nakarmieniu tłumu ludzi pięcioma chlebami i dwiema rybami odprawił uczniów na drugą stronę jeziora, a sam został aby się modlić. W innej ewangelii (Jana) czytamy, że tłum chciał Go obwołać królem. Cud z chlebami tak im się spodobał, że zapragnęli króla, który zawsze będzie ich karmił. Jezus nie był tym zainteresowany. Chciał, aby ludzie kochali Go nie tylko ze względów materialnych. Wysłał uczniów na drugą stronę jeziora aby wyciszyć rozentuzjazmowany tłum. Nie chciał być TAKIM królem. Historia jednak się nie kończy.

Uczniowie płynąc łodzią mieli „pod górkę”. Raz, że wiatr był przeciwny, dwa, bardzo nie chcieli Jezusa opuszczać w TAKIM momencie. Przecież marzyli o tym, aby Jezus został królem. Marzyli o tym od dawna. To był być może cel ich chodzenia za Jezusem, mieli nadzieję być kimś ważnym przy przyszłym królu. I w takim momencie pojawia się Jezus obok nich. Idzie po wodzie! Przestraszyli się. To zrozumiałe, że uczniowie się przestraszyli, zwykle ludzie nie chadzają po wodzie! Dziwne jest jednak coś innego. Jezus chciał ich minąć. Dlaczego? Czyż nie chciał się z nimi spotkać i wejść do łodzi? Co Go powstrzymywało? Muszę powiedzieć o pewnej cesze Boga, która mnie zdumiewa i rozczula. Bóg czasem zachowuje się jakby był… nieśmiały. Bóg nieśmiały?! Jakby nie wiedział, czy może wejść, jakby bał się przeszkadzać, jakby nie chciał się narzucać.

Kolejnym przykładem „nieśmiałości” Boga może być Jezus po zmartwychwstaniu. Uczniowie w drodze do Emaus (miasteczko oddzielone kilka kilometrów od Jerozolimy) idą i rozpaczają. Rozmawiają o zawiedzionych nadziejach w związku ze śmiercią Jezusa. Wszystko tak dobrze szło ale niestety w TAKIM momencie Jezusa zamordowano. Podczas drogi Jezus przyłącza się do nich, a oni dzielą się z Nim swoim bólem. Nie wiedzą, że to Jezus, nie poznają Go. „I począwszy od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co o nim było napisane we wszystkich Pismach. I zbliżyli się do miasteczka, do którego zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. I przymusili go, by został, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. I wstąpił, by zostać z nimi.” (Luk 24:27-29 BW) „On okazywał, jakoby miał iść dalej”. Czyżby nie chciał z nimi rozmawiać, objawić się im, oznajmić, że zmartwychwstał? Jedynym wytłumaczeniem tych fragmentów (a jest ich więcej) jest: Bóg nie lubi się narzucać! Jest Gentlemanem. Nie idzie, gdzie Go nie chcą. Trzeba zaprosić Jezusa, aby wszedł. On nikomu nie narzuca swojej obecności. I to w Nim bardzo cenię. TAKIM cenię Go najbardziej.

17.04.2024

A gdy się przeprawili na drugą stronę, przyszli do ziemi Genezaret i przybili do brzegu. A gdy wyszli z łodzi, zaraz go poznali. I rozbiegli się po całej tej krainie, i poczęli na łożach znosić chorych tam, gdzie, jak słyszeli, przebywał.” (Mar 6:53-55 BW)

Rozbiegli się po całej krainie. Kto? Mieszkańcy ziemi Genezaret. Jezus niezbyt często odwiedzał tę okolicę, a poprzedni Jego pobyt zakończył się prośbą mieszkańców o opuszczenie ich krainy. Skąd taka zmiana? Przedtem nie chcieli Go znać, a teraz zwołali swoich krewnych i sąsiadów, aby każdy mógł Go poznać. Skąd ta zamiana?

Jezus podczas poprzedniego pobytu uzdrowił JEDNEGO człowieka z tej krainy. Był to człowiek znany całej okolicy, wszyscy się go bali i uciekali od niego. Był opętany przez demony. Po spotkaniu z Jezusem człowiek ten spokojny i przy zdrowych zmysłach siedział u stóp Jezusa. „A gdy wstępował do łodzi, prosił go ten, który był opętany, aby mógł pozostać przy nim. Lecz On nie zezwolił mu, ale mu rzekł: Idź do domu swego, do swoich, i oznajmij im, jak wielkie rzeczy Pan ci uczynił i jak się nad tobą zmiłował. Odszedł więc i począł opowiadać w Dziesięciogrodziu, jak wielkie rzeczy uczynił mu Jezus; a wszyscy się zdumiewali.” (Mar 5:18-20 BW)

JEDEN człowiek spowodował taką zamianę. Cóż on uczynił? Tylko opowiadał co Jezus dla niego zrobił. Opowiadanie czyni różnicę. Pomaga innym znaleźć pomoc. I ty możesz opowiedzieć co Jezus dla ciebie uczynił. Jak pomógł ci przetrwać. Wystarczy JEDNO opowiadanie.

19.04.2024

I znowu przywołał lud, i rzekł do nich: Słuchajcie mnie wszyscy i zrozumiejcie! Nie masz nic na zewnątrz poza człowiekiem, co by wchodząc w niego, mogło go skalać, lecz to, co wychodzi z człowieka, to kala człowieka. Jeśli kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha. A gdy opuścił lud i wszedł do domu, pytali go uczniowie jego o tę przypowieść. I rzekł im: Tak więc i wy jesteście niepojętni? Nie rozumiecie, że wszystko, co z zewnątrz wchodzi do człowieka, nie może go kalać, Bo nie wchodzi do jego serca, lecz do żołądka, i wychodzi na zewnątrz, oczyszczając wszystkie pokarmy. Mówił bowiem: To, co wychodzi z człowieka, to kala człowieka. Albowiem z wnętrza, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, wszeteczeństwa, kradzieże, morderstwa, Cudzołóstwo, chciwość, złość, podstęp, lubieżność, zawiść, bluźnierstwo, pycha, głupota; Wszystko to złe pochodzi z wewnątrz i kala człowieka.” (Mar 7:14-23 BW)

Zwykliśmy uważać, że całe zło na świecie jest dookoła nas i obok nas. To inni kradną, oszukują i cudzołożą. Chronimy się więc przed tym złem unikając wszystkiego co mogłoby nas zanieczyścić. Ostrzegamy nasze dzieci, żeby nie bawiły się ze „złymi” dziećmi (złymi bo mówią innym językiem, mają inny kolor skóry albo co jeszcze gorsze chodzą do innego Kościoła niż nasz). Mamy nadzieję, że odgradzając się od tego całego „zła tego świata” unikniemy zarażenia się tym złem. Jezus w cytowanym dzisiaj fragmencie ujawnia szokującą dla wielu informację: to zło jest w nas a nie „w nich”. To moje serce jest źródłem problemu grzechu na świecie. To ja jestem pełen zazdrości, pychy, lubieżności itd. Szokujące nieprawdaż?

Ale zaraz zaraz powiecie. Zgoda z serca człowieka (czy jak kto woli z umysłu) pochodzi zło tego świata, ale przecież nie można generalizować. Dlaczego mówisz, że to ja jestem problemem? Przecież ja mam dobre serce, to inni są źli, ja nikogo nie okradłem, ani nie zabiłem. Może i nie ale psalmista Dawid powiedział: „Pan spogląda z niebios na ludzi, Aby zobaczyć, czy jest kto rozumny, Który szuka Boga, Wszyscy odstąpili, wespół się splugawili. Nie ma, kto by dobrze czynił, nie ma ani jednego.” (Psm 14:2-3 BW) Szokujące, nieprawdaż? Jak to, wszyscy są źli? Ja też? Ano tak.

Czy jest jakaś rada na ten problem? Czy to, że mam złe serce upoważnia mnie do powiedzenia „Jakiego mnie panie Boże stworzyłeś, takiego mnie masz”? Czy jesteśmy skazani na potępienie dlatego, że urodziliśmy się ze złym sercem? Otóż nie. Bóg zadbał o wyjście z tej sytuacji. Ezechiel, starotestamentowy prorok napisał tak: „I dam wam serce nowe, i ducha nowego dam do waszego wnętrza, i usunę z waszego ciała serce kamienne, a dam wam serce mięsiste. Mojego ducha dam do waszego wnętrza i uczynię, że będziecie postępować według moich przykazań, moich praw będziecie przestrzegać i wykonywać je.” (Eze 36:26-27 BW) Jak to się stać może? Jezus oferuje nam (bo to o Nim było to proroctwo) swoje czyste, niesplamione grzechem serce. Oferuje nam swoją sprawiedliwość, dostęp do Ojca i wieczne życie. Co chce w zamian? Nasze złe serce, które odziedziczyliśmy po przodkach.

24.04.2024

I opuścił ich, wsiadł do łodzi i przeprawił się na drugą stronę. A uczniowie zapomnieli wziąć chlebów, mieli z sobą w łodzi tylko jeden bochenek. I nakazywał im, mówiąc: Baczcie i wystrzegajcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda. A oni rozmawiali między sobą o tym, że chleba nie mają. Zauważył to Jezus i rzekł do nich: O czym rozmawiacie, czy o tym, że chleba nie macie? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie? Czy serce wasze jest nieczułe? Macie oczy, a nie widzicie? Macie uszy, a nie słyszycie? I nie pamiętacie? Gdy łamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy, ile koszów pełnych resztek chleba zebraliście? Odpowiedzieli mu: Dwanaście. A ile koszów pełnych okruszyn zebraliście z siedmiu chlebów dla czterech tysięcy? Odpowiedzieli mu: Siedem. I rzekł im: Jeszcze nie rozumiecie?” (Mar 8:13-21 BW)

Jest przysłowie: „on o niebie, ona o chlebie”. Jezus chciał przekazać uczniom coś ważnego, a oni wciąż kręcili się wokół chleba. Czy potrzebowali się martwić o chleb? Jezus udowodnił już, że z Nim nie braknie im chleba. Czemu zatem tak uparcie trzymali się tego tematu? Ano już tak jest, człowiek najbardziej przywiązany jest do tego co tu i teraz. Nasze myśli skupiają się na jedzeniu, piciu, ubraniu, pracy, domu itd. To są ważne rzeczy ale zatrzymując się tylko na nich tracimy z oczu coś dużo ważniejszego.

W innym miejscu Jezus powiedział: „Nie troszczcie się więc i nie mówcie: Co będziemy jeść? albo: Co będziemy pić? albo: Czym się będziemy przyodziewać? Bo tego wszystkiego poganie szukają; albowiem Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Ale szukajcie najpierw Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a wszystko inne będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc o dzień jutrzejszy, gdyż dzień jutrzejszy będzie miał własne troski. Dosyć ma dzień swego utrapienia.” (Mat 6:31-34 BW) Czy mamy zatem przestać pracować, gotować i urządzać dom? Oczywiście, że nie. Chodzi tylko o to, aby sprawy Królestwa Bożego były na pierwszym miejscu. Dlaczego? Gdy sprawy „chleba” będą pierwsze jest niemal pewne, że na sprawy Boże nie starczy czasu. Tak już jest. Ktoś kiedyś powiedział: „jest wielu ludzi, którzy szukają Królestwa Bożego, ale niewielu szuka go najpierw”.

26.04.2024

I wyszedł Jezus z uczniami do wiosek koło Cezarei Filipa; i pytał w drodze uczniów swoich, mówiąc do nich: Za kogo mnie ludzie uważają? A oni mu odpowiedzieli: Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za jednego z proroków. I zapytał ich: A wy za kogo mnie uważacie? Wtedy Piotr, odpowiadając, rzekł mu: Tyś jest Chrystus. I nakazał im surowo, aby nikomu o nim nie mówili.” (Mar 8:27-30 BW)

Jezus był ciekaw za kogo Go ludzie uważają. Czy nie wiedział? Jest Bogiem, wie wszystko. Wielokrotnie Bóg zadaje pytania, na które zna odpowiedź np. „gdzie jesteś Adamie”, „co tu robisz Eliaszu?”, „skąd weźmiemy chleba dla tego tłumu?”. Po co Bóg je zadaje? Bo nie wie? Wie, ale człowiek słysząc to pytanie zaczyna myśleć. Zaczyna myśleć nad odpowiedzią i uświadamia sobie swój stan.

Po co uczniom było wiedzieć kim jest Jezus? Chodzili za Nim, słuchali Jego nauk, jedli z Nim, patrzyli na dokonywane przez Niego cuda ale nadal nie wiedzieli KIM ON JEST. Odpowiedź Piotra wydaje się dzisiaj z perspektywy czasu oczywista. W czasach, w których Jezus chodził wśród ludzi jako człowiek odpowiedź jednak nie była taką. Przez wiele stuleci prorocy zapowiadali przyjście Mesjasza (Chrystusa właśnie) – Wybawiciela. Wszyscy Izraelici czekali na ten moment z niecierpliwością. Modlili się o nadejście tego dnia, tęsknili i wypatrywali. W końcu kiedy przyszedł okazało się, że nie do końca utrafił w ich oczekiwania. Jezus pochodził z biednej rodziny, Jego pojawienie się na świecie było owiane tajemnicą (niektórzy sądzili, że jest nieślubnym dzieckiem Marii), przebywał wśród chorych i grzesznych, uzdrawiał i pocieszał zamiast wsiąść na białego konia i pokonać wrogów dzieci Izraela. Nie takiego Mesjasza oczekiwali. Piotr swoim wyznaniem uświadamia sobie i uczniom, że Jezus jest jednak właśnie TYM OCZEKIWANYM, mimo że nie wygląda na Niego.

Zmieńmy temat. Piotr odkrył, że Jezus jest Mesjaszem. W tej chwili w umysłach uczniów pojawia się myśl: musimy wszystkim o Nim powiedzieć, musimy ogłosić, że dawno oczekiwany Mesjasz już jest. JUŻ JEST! I nagle Jezus jednym wypowiedzianym zdaniem niweczy to wszystko. „I nakazał im surowo, aby nikomu o nim nie mówili.” Jak to? Dlaczego? Przecież wszyscy się muszą dowiedzieć! Jezus nie był tym zainteresowany. Dlaczego? Odpowiedzi jest kilka ale jedna najbardziej rzuca się w oczy – Jezus nie pragnął ludzkiego podziwu i zachwytu. Przynajmniej nie w taki płytki i powierzchowny sposób. Bardzo często po uczynieniu spektakularnego cudu „ulatniał się”. Nie chciał podziękowań, nie lubił być w centrum zainteresowania. W innym miejscu powiedział: „Jestem cichy i pokornego serca”. Taki był, jest i będzie. I takiego Go kocham. A dla ciebie kim jest Jezus?

27.04.2024

I zaczął ich pouczać o tym, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, musi być odrzucony przez starszych, arcykapłanów oraz uczonych w Piśmie i musi być zabity, a po trzech dniach zmartwychwstać.” (Mar 8:31 BW)

Uczniowie właśnie uznali w Jezusie Mesjasza. Tego, który miał wyzwolić Izraela. Jezus oprócz zakazu opowiadania o Nim (jako o Mesjaszu) dodaje jeszcze coś bardziej dziwnego. Jego wypowiedź nie tylko nie pasuje do oczekiwań uczniów ale wręcz jest w jawnej sprzeczności do Jego misji. Mesjasz miał wyzwolić Izraela. Jak można wyzwolić kogokolwiek będąc odrzuconym i zabitym? Czy Jezus tego nie rozumiał? Dobrze, że miał przy boku Piotra, który zaczął Go upominać. Upominać Boga! Może chciał dodać Jezusowi otuchy? Może chciał Go wesprzeć w trudnej chwili? Może chciał Go zapewnić o swoim poparciu? Tego nie wiemy. Wiemy natomiast (jesteśmy mądrzejsi bo jesteśmy już po tych wydarzeniach), że Piotr kompletnie nie rozumiał misji Jezusa.

Zastanawiające w tej historii jest coś innego. Coś, co gdy to zrozumiemy staje się czymś szokującym. Wyobraź sobie, że jesteś człowiekiem (może nawet nie będzie to bardzo trudne). Czego oczekujesz od życia? Zupełnie naturalne jest, że człowiek pragnie w życiu coś osiągnąć. Nazywamy to sukcesem. Nieważne co to będzie, każdy człowiek pragnie do czegoś dojść. Może to być dobrobyt, może to być sława, może to być poświecenie się dla innych. Mamy w historii wiele przykładów osób, które swoim życiem podniosły ludzkość na wyższy poziom. Mamy wynalazców, artystów czy filantropów. Każdy z nich (a myślę, że nie tylko oni) mieli na coś nadzieję. Nadzieję, że ich życie będzie spełnione. Nadzieję, że ich działalność przyniesie coś dobrego nie tylko im samym. Byli gotowi do poświęceń, aby osiągnąć to coś. Dążyli do tego przez całe życie. Uczyli się, zdobywali doświadczenie, pracowali.

Wyobraź sobie teraz, że jesteś człowiekiem. Człowiekiem, który ma świadomość, że jego życie idzie „na zmarnowanie”. Wszystkie twoje wysiłki i całe twoje poświęcenie wywołują u ludzi pogardę. Obojętnie co zrobisz i tak zostaniesz odrzucony i zabity. Czy mają powód? Właśnie nie! Jesteś pełen współczucia troski i uprzejmości. Pomagasz chorym, pocieszasz smutnych, karmisz głodnych. Oczekujesz, że ktoś doceni twoje wysiłki. Masz nadzieję, jeśli nie na nagrodę czy pochwałę to chociaż na zrozumienie i sympatię. Ale nie. Nie! Masz świadomość, że twoje życie idzie w kierunku bolesnych tortur (nie tylko fizycznych) i w końcu do śmierci. Taką świadomość miał właśnie Jezus. Apostoł Jan tak opisuje misję Jezusa: „Prawdziwa światłość, która oświeca każdego człowieka, przyszła na świat. Na świecie był i świat przezeń powstał, lecz świat go nie poznał. Do swej własności przyszedł, ale swoi go nie przyjęli.” (Jan 1:9-11 BW)

Czy misja zakończyła się więc fiaskiem? Czy Jego wysiłki okazały się daremne? Na szczęście nie. Jan kontynuuje: „Tym zaś, którzy go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię jego, Którzy narodzili się nie z krwi ani z cielesnej woli, ani z woli mężczyzny, lecz z Boga.” (Jan 1:12-13 BW) A więc z perspektywy Jezusa było warto. Dzięki Jego poświęceniu będzie miał w rodzinie tych, których kocha. NAS. A z naszej perspektywy czy warto? To zależy tylko od NAS...

28.04.2024

A przywoławszy lud wraz z uczniami swoimi, rzekł im: Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie i weźmie krzyż swój i naśladuje mnie.” (Mar 8:34 BW)

Zaprze samego siebie”. Co to znaczy? Co to znaczy zaprzeć się? Można się zaprzeć znajomości z kimś, zaprzeć swojej wiary, ale siebie? Co Jezus ma na myśli? Czy mamy sprzedać dom i pieniądze rozdać ubogim, zerwać kontakty z rodziną, czy może rzucić pracę i „wyjechać w Bieszczady”? Być może. Może to jest jakiś sposób ale czy o to Jezusowi chodziło? Wiele osób (zwłaszcza mężczyzn i zwłaszcza w Średniowieczu) tak uczyniło. Rzucili wszystko i poszli do klasztoru albo spędzili resztę życia na słupie wysokości kilku metrów (Szymon Słupnik). Czy o to Jezusowi chodziło? Czego się nauczyli o Jezusie siedząc wiele lat na słupie czy w celi klasztornej. Poznali życie? Nie. Poznali Jezusa? Twierdzili, że tak ale czy można poznać Jezusa żyjąc wiele lat w odosobnieniu? Czy jesteśmy w stanie poznać Jezusa nie kontaktując się z innymi ludźmi? O co zatem Jezusowi chodziło?

Każdy człowiek ma jakiś plan na życie, jakieś marzenia, jakieś cele. Dąży do nich i całe jego życie jest temu celowi podporządkowane. Jedni mają cel aby być bogatymi. Uczą się jak inwestować, śledzą wyniki notowań giełdy i znają oprocentowania wszystkich banków w okolicy. Gdy dojdą do czegoś (do bogactwa) uczą swoje dzieci jak pomnożyć to co oni tak wielkim wysiłkiem zdobyli. Jest to cel ich życia. Inni mają cel aby być wykształconymi. Od dzieciństwa uczą się pilnie i nie wystarcza im opanowanie materiału zalecanego przez MEN ale drążą temat głębiej i głębiej. Szukają najlepszych studiów, kursów i żeby zaoszczędzić czas robią po kilka fakultetów naraz. Jak już wszystko pokończą, okazuje się, że tę zdobytą wiedzę można jeszcze pogłębić. I tak dalej, i tak dalej. Ludzie ci mają nadzieję, że dzięki swojemu wykształceniu będą tak poszukiwanymi pracownikami, że będą zarabiać dużo i małym wysiłkiem. Celem ich życia jest być kompetentnym. Jeszcze inni mają cel aby być pięknymi, wysportowanymi czy utalentowanymi.

Jest wiele celów, które może mieć człowiek. Jest to coś co go napędza. I Jezus mówi zaprzyj się siebie. Czy to trochę nie za wiele? Cz to nie za duży koszt? Jeżeli patrzymy z perspektywy naszego życia na tej planecie (kilkadziesiąt lat) to faktycznie koszt jest spory. Ale jeśli dostrzeżemy i docenimy wartość tego co oferuje Jezus nagle okaże się, że… że to nie jest żaden koszt. To wymiana czegoś mało wartościowego i koślawego na prawdziwy skarb. I to skarb przez duże S. Chodzenie za Jezusem nie da się porównać z niczym innym. Z niczym co na tym świecie ma jakąkolwiek wartość. Zrozumieć to może tylko ten, kto spróbował.