08.2009

Camp

Od sześciu lat, odkąd przeprowadziliśmy się na wieś, nie byliśmy na Campie - corocznym zjeździe młodzieży w Zatoniu. Tęskniliśmy za ludźmi, których mogliśmy tam spotkać, za wykładami i za chwilami oderwania się od naszej codzienności. Wyjazd ten jednak był nie na naszą kieszeń. Bóg co prawda troszczy się o to, abyśmy mieli co jeść i abyśmy byli ubrani, ale wyjazd na urlop to już chyba przesada. Obiecywaliśmy sobie co roku, że może teraz pojedziemy, ale nigdy nam się to nie udawało.

W tym roku postanowiliśmy pojechać bez względu na wszystko. Policzyliśmy, że wyjazd ten - paliwo, opłaty, wyżywienie będzie nas kosztował 1500 zł. Modliliśmy się do Boga i On obiecał, że umożliwi nam ten wyjazd. Dał nam nadzieję.

Mijały miesiące a my coraz bardziej cieszyliśmy się z wyjazdu. Jednak im bliżej było terminu, tym bardziej wzmagał się nasz niepokój. Bóg obiecał nam wyjazd, ale pieniędzy nie było. W międzyczasie okazało się, że nasze dzieci mogą mieć pobyt na Campie sponsorowany przez Diecezję. Monika, moja żona miała opiekować się campowymi dziećmi i z tego powodu również miała zapewniony pobyt za darmo. Pozostało paliwo do auta, jedzenie i mój pobyt. W sumie około 600 zł. Dużo mniej niż na początku wyliczyliśmy, ale mimo to i tak nie mieliśmy tej kwoty.

Nadszedł w końcu ostatni tydzień. Pięć dni przed wyjazdem odebrałem e-maila z wydawnictwa, z którym współpracuję z listą zdjęć, które będą potrzebowali do nowej książki o drewnianej architekturze. Okazało się, że większość zdjęć miała być zrobiona akurat w rejonie, przez który jechalibyśmy w drodze na Camp. Odebrałem to jako znak, jednak wiedziałem, że pieniądze z tych zdjęć będą za kilka miesięcy a my potrzebowaliśmy ich teraz.

Mieliśmy wyjechać we wtorek 14 lipca, modliłem się w niedzielę i Pan obiecał mi, że pieniądze będą w poniedziałek. Ufając Bogu przygotowaliśmy się do wyjazdu. Pożyczyliśmy od rodziców auto, przyczepę campingową, spakowaliśmy się i byliśmy gotowi do drogi. Czekaliśmy tylko na pieniądze, które Bóg nam obiecał.

W poniedziałek wyjechałem do miasta pobrać pieniądze z bankomatu. Byłem pewien, że tam są. Bóg nie mógł nas zawieść. Nigdy tego nie zrobił. Z drżącym sercem podszedłem do bankomatu, wystukałem pin i... Okazało się, że pieniędzy nie ma! Nie mogłem w to uwierzyć!. Jednak Bóg nas zawiódł. Niepotrzebne były te przygotowania i nadzieja wyjazdu.

Opadły mi ręce. Przed domem stał zapakowany samochód, przyczepa campingowa. Wszystko przygotowane, a ja mam w portfelu 5 zł. Przyszło mi do głowy, że może jechać i czekać na cud rozmnożenia paliwa w aucie, ale takiej wiary nie miałem. Nie pozostało nam nic innego, jak czekać.

Zajęliśmy się innymi sprawami, a samochód stał gotowy do drogi. Minął poniedziałek, wtorek i zacząłem się zastanawiać czy nie pożyczyć pieniędzy na wyjazd. Nie lubię pożyczać, bo wiem, że muszę później oddać, a nie miałem perspektyw na jakieś dochody w najbliższym czasie. Rozmawialiśmy z żoną na ten temat i doszliśmy do wniosku, że jednak pożyczymy i pojedziemy.

Był wtorek godzina 22.20. Camp zaczynał się w środę. Zadzwoniłem do znajomej, od której czasem pożyczamy pieniądze i zapytałem czy pożyczy nam 600 zł nie wiadomo na jaki termin. Zgodziła się. Powiedziałem, że będziemy za godzinę. Ponieważ wszyscy byliśmy już przygotowani do snu, ubraliśmy się i wyruszyliśmy w drogę.

Wyjechaliśmy około 24.00. Jechaliśmy całą noc i cały dzień po drodze robiąc zamówione zdjęcia. Przyjechaliśmy na Camp o 21.00 w środę. Byliśmy szczęśliwi, że po sześciu latach mogliśmy tu przyjechać. Męczył mnie jednak niepokój, dlaczego Bóg nas zawiódł i kiedy oddam pożyczone pieniądze.

Spędzaliśmy bardzo dobrze czas. Córka śpiewała w campowym zespole, Monika miała zajęcia z dziećmi, Jeden syn przebywał ze swoimi kolegami, drugi ze swoimi, a ja brałem udział w programie Maranatha (wolontaryjna pomoc w remontach osobom najbiedniejszym). Minął czwartek, piątek, sobota, niedziela.

Następnego dnia nasza przyjaciółka chciała nas jakoś wspomóc i dała nam 300 zł. Podziękowałem jej i Bogu. Ucieszyłem się, że będę miał chociaż część pieniędzy na oddanie długu. Wieczorem uświadomiłem sobie, że był to... poniedziałek. Bóg nie zawiódł. Pieniądze były w poniedziałek, ale nie w ten, w który oczekiwałem. Bóg ma poczucie humoru.

Minęło kilka dni i następna osoba dała mi 200 zł potem następna 200, potem 100. Okazało się, że starczyło tych pieniędzy na spłacenie długu i jeszcze zostało. Bóg jest wielki. Dziękuję Mu za to, że dotrzymuje obietnic i daje nam to co najlepsze. Nie dość, że mogliśmy spędzić dobrze czas to jeszcze byliśmy użyteczni. Amen.



Grzegorz