10.2003


Dom na wsi

Mieszkaliśmy z naszą rodziną od kilku lat w Dygowie (wieś oddalona dwanaście kilometrów od Kołobrzegu) i były to najszczęśliwsze chwile naszego dotychczasowego życia. Dzieci chodziły do spokojnej szkoły, Monika uprawiała ogródek a ja dbałem o dom. Do pracy jeździliśmy do Kołobrzegu, więc prawie codziennie byliśmy w mieście. Zasmakowaliśmy już w życiu na wsi.

Jednak po tych kilku latach wiedzieliśmy, że to nie jest nasze ostatnie miejsce zamieszkania. Dzieci dorastały i zaczęliśmy dostrzegać potrzebę rozdzielenia ich (mieszkały do tej pory w jednym pokoju). Ponadto męczyło nas to codzienne dojeżdżanie do Kołobrzegu. Zapragnęliśmy przenieść się w takie miejsce, gdzie będzie dalej do miasta, będzie więcej miejsca i większa działka. Zamarzył nam się dom na wsi.

Jak zwykle nie było nas stać na taką zmianę, ale wierzyliśmy, że jeżeli jest to wolą Bożą, to On umożliwi nam to. Modliliśmy się, aby Bóg poszerzył nasze granice (tak jak Jabez w Starym Testamencie) . W głębi duszy wiedzieliśmy, że Bóg chce abyśmy się rozwijali i zwiększali swoją przestrzeń życiową. Czuliśmy Bożą akceptację dla naszych planów.

Pozostał jeszcze wybór miejsca. Od jakiegoś czasu myśleliśmy o zmianie klimatu (wilgoć od morza stała się przyczyną bólu stawów w naszej rodzinie) postanowiliśmy przenieść się w jakieś suchsze miejsce. Rozłożyliśmy mapę Polski i zaczęliśmy wybierać. Śląsk odpada, bo zanieczyszczenie, Mazury i Pomorze odpadają, bo wilgoć, Mazowsze i Góry odpadają, bo za duże ceny nieruchomości. Została centralna Polska i Lubelszczyzna. Nie wiem czemu wybraliśmy lubelskie, ale wierzę, że to Bóg pokierował naszym wyborem.

Poprosiłem znajomego, który często jeździł na Lubelszczyznę aby przywiózł nam gazetę z ogłoszeniami. Kupił i zaczęliśmy z Monika przeglądać. Było dużo ofert sprzedaży domów i ku naszemu zaskoczeniu ceny nieruchomości były sporo niższe w porównaniu z Pomorzem. Wiedzieliśmy już, że to był dobry wybór.

Pozostała jeszcze kwestia sprzedaży mieszkania w Dygowie. Policzyliśmy, że aby starczyło nam na dom i urządzenie się potrzebujemy 55 tys zł i taką cenę za dom postanowiliśmy wystawić. Sąsiedzi śmiali się z nas, że nasze mieszkanie nie jest tyle warte i że oni za swoje (o lepszym standardzie) nie odważyliby się tyle żądać. Nikt nam nie wierzył, że się to uda. Wiedzieliśmy, że z mniejszą kwotą nie mamy co startować i postanowiliśmy postawić to jako próbę, czy jest to wolą Bożą czy nie.

Przez kilka miesięcy nie udało nam się sprzedać mieszkania, ale nie obniżaliśmy ceny. Wielu było klientów, ale rezygnowali z powodu braku ogrzewania gazowego. Postanowiliśmy zrobić to ogrzewanie. Zabraliśmy się do tego w najmniej odpowiedniej porze - zimą. W lutym ogrzewanie było gotowe, a w marcu pierwszy klient, który się pojawił kupił nasze mieszkanie. Za kwotę 55 tys zł! Czuliśmy Boże prowadzenie. Pieniądze już były na koncie, więc mogłem na dobre szukać domu na Lubelszczyźnie.

Objeździłem autobusami sporo domów, ale ciężko było coś znaleźć. A to cena za wysoka, a to miejsce mi nie odpowiadało, albo remont przekraczał moje możliwości. W końcu znalazłem dom, który odpowiadał naszym marzeniom. Był około 20 km od miasta, w ładnej okolicy, standard zgodny z naszymi oczekiwaniami (łazienka i CO). Był bardzo dobrze utrzymany i cena odpowiednia - 40 tys zł. Cieszyłem się i już sobie wyobrażałem naszą rodzinę w nowym miejscu. Monice też dom przypadł do gustu. Umówiliśmy się z właścicielką na poniedziałek do notariusza i wróciliśmy do Kołobrzegu.

W niedzielę dzwonię do właścicielki domu i ku mojemu zdumieniu okazało się, że dom został sprzedany. Próbowała go sprzedać od kilku miesięcy a teraz kiedy już my mieliśmy go wziąć, ktoś go kupił przed nami. Nie rozumiałem tej sytuacji i byłem bardzo zawiedziony. Postanowiłem pojechać jednak i porozmawiać z właścicielką. Nie chciało mi się wierzyć, że naprawdę sprzedała dom, który był dla nas.

Pojechałem i niestety okazało się to prawdą. I znowu szukanie od początku. Byłem już zmęczony ta sytuacją. Okazało się, że znalezienie odpowiedniego domu nie jest takie łatwe. Były już chwile, gdy zwątpienie wkradało się do mojego serca. Czy Bóg rzeczywiście chce, żebyśmy tu mieszkali?

Po wielu obejrzanych domach jechałem do ostatniego, który wydawał mi się za tani, aby był w dobrym stanie. Cena wynosiła 26 tys a ja obejrzałem wiele domów za 40 tys., które wymagały poważnego remontu. Ponieważ nie pozostało mi nic innego postanowiłem jednak obejrzeć i ten dom. Nie wyglądał zachęcająco, ale miał dach w dobrym stanie. Otoczenie też nie było złe. Przez drogę był las, było ładne, duże podwórko i 60 arów ziemi. Pomyślałem, że za tą cenę to jest to najlepsza oferta jaką widziałem.

Spytałem właścicielki czy cena z ogłoszenia jest aktualna (26 tys.)? Nie liczyłem na żadną obniżkę, wiedziałem, że cena jest i tak dobra. Poza tym nie potrafię się targować. Pani odpowiedziała, że może sprzedać za 20 tys! Byłem zdumiony, nie otworzyłem nawet swoich ust a właścicielka opuściła cenę o 6 tys. To bardzo dużo. (Bóg wiedział, że nie jestem dobrym kupcem i targował się za mnie.) Umówiliśmy się do notariusza i za kilka dni byliśmy właścicielami naszego pierwszego domu. Ze sprzedaży mieszkania mieliśmy 50 tys. (po odliczeniu dziesięciny), dom kosztował 20 tys., zostało 30 tys. na remont i urządzenie się od podstaw w nowym miejscu.

Bóg doprowadził sprawę do szczęśliwego zakończenia. Chwała Bogu.


Grzegorz