10.2005

Klucz od campingu

Byłem w Szwecji z moim bratem i dwiema osobami w poszukiwaniu pracy. Jeździliśmy samochodem w poszukiwaniu borówek i grzybów. Spaliśmy w campingach, codziennie w innej miejscowości.

Pewnego dnia mieliśmy udać się do oddalonego o 200 km campingu. Po drodze wchodziliśmy do lasu i szukaliśmy grzybów. Dojechaliśmy na miejsce około godziny 17 i okazało się, że camping jest nieczynny. Postanowiliśmy poszukać innego, ale w promieniu 40 km nic nie znaleźliśmy. Była już godzina 18, a my nie mieliśmy gdzie spać. Zrobiło się ciemno i zimno.

Postanowiliśmy dojechać do większego miasta i próbować dzwonić do campingów. Mieliśmy tylko kilkanaście impulsów na karcie, ale zaczęliśmy dzwonić. W jednym miejscu nikt nie podnosił słuchawki, w drugim połączyliśmy się z automatyczną sekretarką i straciliśmy kilka impulsów. w trzecim było już nieczynne itd. Po kilku telefonach w końcu trafiliśmy na czynny camping. Właściciel spisał dane mojego brata (on rozmawiał, bo zna angielski) po czym stwierdził, że może nam wynająć domek, ale jutro, bo dzisiaj jest już nieczynna recepcja. Nie pomogły nasze przekonywania, że my dzisiaj nie mamy gdzie spać. Właściciel stwierdził, że dzisiaj nic nie załatwimy. Byliśmy zrozpaczeni. Była godzina 19.30 a my nie mieliśmy noclegu. Nasza sytuacja pogorszyła się, gdy stwierdziliśmy, że nasza karta telefoniczna nie nadaje się już do użytku. Nasz rozmówca wygadał nam wszystkie impulsy.

Sytuacja stała się beznadziejna. Było już całkiem ciemno i temperatura spadła do 5 stopni. Nie mogliśmy nigdzie zadzwonić, bo nasza karta była zużyta i nie stać nas było na następną. Byliśmy załamani. Pomodliliśmy się z bratem i wróciliśmy do samochodu.

Postanowiliśmy pojechać na camping, z właścicielem którego rozmawialiśmy przez telefon. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się jednak coś załatwić. Właściciel jednak miał rację - recepcja była nieczynna i nie znaleźliśmy nikogo, kto mógłby nam pomóc. Zjedliśmy w samochodzie kolację i czekaliśmy nie wiadomo na co.

W końcu doszliśmy do wniosku, że bez sensu tak siedzieć w aucie i marznąć. Odpaliłem silnik i ruszyłem w stronę następnego miasta, do którego mieliśmy zamiar jechać jutro. Przy wyjeździe z miasta było pięć stacji benzynowych, jedna za drugą. Minąłem dwie i wpadłem na pomysł, że możemy spróbować zadzwonić bez karty, licząc na uprzejmość obsługi stacji. W czasie, gdy o tym rozmawialiśmy minąłem następną stację. Do następnej miałem zamiar skręcić, ale w ostatniej chwili przegapiłem wjazd. Została nam ostatnia stacja benzynowa. Zatrzymaliśmy się na niej i brat poszedł zadzwonić. Czekaliśmy w aucie zniechęceni i bez nadziei.

Brat wrócił bardzo szybko i wsiadł do samochodu. Po chwili zapytał, czy wierzymy w cuda. Opowiedział nam co się wydarzyło na stacji. Wszedł i zapytał obsługę czy mógłby skorzystać z telefonu. Pracownik stacji zapytał jak się nazywa. Zdziwiony odpowiedział, a tamten wyciągnął kopertę z jego nazwiskiem. W kopercie był klucz do domku na campingu do którego mieliśmy zamiar dzwonić. Nie mogliśmy w to uwierzyć! Byliśmy wstrząśnięci i do oczu cisnęły się łzy. Czy to był zbieg okoliczności? Nie umawialiśmy się z właścicielem, że zostawi dla nas klucz. Czy przypadkiem minąłem wszystkie stacje i zatrzymałem się akurat w tej?

Bóg musiał kierować tymi wydarzeniami. Z drżącymi sercami i kluczem od domku pojechaliśmy jeszcze raz na camping na którym niedawno byliśmy. Odszukaliśmy domek i z niepewnością czy aby na pewno klucz pasuje do zamka otworzyliśmy drzwi. Byliśmy ocaleni. Mieliśmy gdzie spać. Była godzina 22.

I pomyśleć, że przesiedzieliśmy w aucie prawie godzinę stojąc 50 m od naszego domku. Bóg ma poczucie humoru.



Grzegorz