10-2012

Marcin

Nasz przyjaciel Zbyszek załatwił mi pracę przy remoncie domu. Praca była na Pomorzu, w okolicach Piły, więc musiałem wyjechać z domu na miesiąc. Ciężko mi było rozstać się z rodziną na tak długi czas. Cieszyłem się jednak, że miałem możliwość zarobić trochę grosza, tym bardziej, że kilka miesięcy temu zepsuła nam się pralka i przydały by się pieniądze na nową. Zbliżała się również zima i w tym roku wyjątkowo nie przygotowałem opału. Nie mieliśmy po prostu na to pieniędzy. Pan dał nam pieniądze i na pralkę i na opał. Zawsze się troszczy o nasze potrzeby i nigdy nas nie zawiódł. Ale historia miała być o Marcinie, a nie o pralce.

Wracałem po zakończeniu pracy do domu. Pojechałem z plecakiem na dworzec PKP w ... Było około godziny 14. Okazało się, że pociąg do Piły będę miał dopiero o godzinie 19:30. Miałem więc dużo czasu. Pomyślałem, że posiedzę trochę w poczekalni, później pójdę do sklepu, może zwiedzę stare miasto. Tymczasem jednak siedziałem z plecakiem na dworcowej poczekalni. Było to niewielkie pomieszczenie około 3 m na 5 m, z jednym wyjściem, dwiema ławkami pod ścianą i okienkiem kasy, w tej chwili zamkniętej. W poczekalni, ani na dworcu i peronach nie widać było żadnych ludzi. W kasie również nie zauważyłem nikogo. Siedziałem więc sam i dla zabicia czasu czytałem ulotki reklamowe PKP.

Po jakimś czasie znudziło mi się to i postanowiłem pójść do pobliskiego sklepu po jakieś zakupy na podróż. Zanim wstałem do poczekalni wszedł młody człowiek około 20 lat. Był wysoki, dobrze zbudowany i łysy. Po bliznach na jego twarzy zorientowałem się, że lubi bójki. Ubrany był w czarną kurtkę. Ja byłem od niego dużo drobniejszy. Podejrzewałem, że moje senne oczekiwanie na pociąg właśnie się zakończyło. Słyszałem o takich ludziach (skinach), że są bardzo agresywni i brutalni. Pomimo swojego groźnego wyglądu, człowiek ten nie zachowywał się agresywnie. Na razie. Siedzieliśmy w milczeniu przez chwilę, po czym odezwał się i zapytał czy nie dałbym mu trochę wody. Dałem mu butelkę a on przelał trochę do swojej. Zapytał czy wiem po co mu woda. No chyba pić ci się chce. Nie, muszę sobie rozcieńczyć denaturat. Zrobił to.

W międzyczasie opowiadał, że jest kucharzem, czeka na pracę na statku, ma na imię Marcin, lubi pić denaturat i bić ludzi. Pomyślałem sobie, że robi się nieciekawie i trzeba się szybko ewakuować, zanim denaturat zacznie działać. Jednak co miałem zrobić? Rzucić się do ucieczki? Dopadłby mnie zanim dobiegnę do drzwi. Krzyczeć? Nikogo nie było w pobliżu. Sytuacja stawała się coraz bardziej niepokojąca. Jednak przez cały czas rozmowy nie bałem się Marcina. Bóg w jakiś sposób zablokował mi strach. Czułem grozę sytuacji, ale zachowywałem się spokojnie. Stwierdziłem, że muszę iść do sklepu i zacząłem się zbierać. Marcin zapytał, czy kupiłbym mu denaturat. Odmówiłem. Ale obiecałem, że mogę mu kupić jakieś jedzenie lub wodę. Nie chciał. Zapytał, czy mógłbym mu kupić bilet do Piły. Obiecałem, że jak wrócę to mu kupię ten bilet. Wyszedłem spokojnie z poczekalni i wolnym krokiem skierowałem się do pobliskiego supermarketu. Cieszyłem się, że udało mi się wyrwać z tej poczekalni.

Wiedziałem, że w końcu będę musiał przyjść na ten dworzec, ale postanowiłem zrobić to jak najpóźniej, tuż przed odjazdem mojego pociągu. Miałem jeszcze około 4 godzin. Poszedłem więc do sklepu, zrobiłem potrzebne zakupy, obejrzałem wszystko baaardzo dokładnie, żeby stracić jak najwięcej czasu. Jednak ile można siedzieć w supermarkecie? Po godzinie poszedłem więc na stare miasto i tam też wszystko obejrzałem baaardzo dokładnie, zjadłem kanapki. W końcu o 19 wiedziałem, że muszę jednak wracać na dworzec. Miałem nadzieję, że Marcin przez ten czas sobie poszedł i uwolnię się od niebezpiecznego kolegi.

Ku mojemu zaskoczeniu Marcin niestety był. Pocieszyła mnie świadomość obecności innych ludzi, którzy pojawili się na peronie. wiedziałem jednak, że to marna gwarancja bezpieczeństwa. Wszedłem więc do poczekalni i zgodnie z obietnicą poprosiłem o dwa bilety do Piły. Miałem nadzieję, że dam bilet Marcinowi i będę miał go "z głowy". On pójdzie w jeden koniec pociągu, ja w drugi i będę miał spokój. Kasjerka podaje mi jeden bilet, czekam na drugi a pani stwierdziła, że wydrukowała na jednym. NA JEDNYM! Nogi się pode mną ugięły. Teraz już nie mogłem się uwolnić od Marcina. Byliśmy na siebie skazani i musieliśmy się trzymać razem. Bardzo mi się to nie podobało, ale zacząłem podejrzewać, czy to nie Pan zorganizował to spotkanie. w oczekiwaniu na pociąg zaczęliśmy z Marcinem rozmawiać. Zaczął opowiadać o przyczynach swojego upodobania do denaturatu. Kilka lat temu umarła mu narzeczona, i stwierdził że nie widzi dalszego sensu życia bez niej. Chciał się zapić na śmierć. Zaczął mi opowiadać o swoim życiu. I nagle zrobiło mi się go żal. W tym wielkim, łysym, groźnym człowieku był malutki i przestraszony człowieczek. Teraz już wiedziałem, że nie bez powodu zetknął nas Bóg. Zacząłem Marcinowi opowiadać o mojej nadziei, pokoju i radości z przebywania z Bogiem. Słuchał tego z zainteresowaniem. Na początku nie wierzył, że Bóg może być zainteresowany jego życiem, ale w miarę jak rozwijała się nasza rozmowa chyba zaczął pragnąć Boga. Dalsza rozmowa już w pociągu nadal toczyła się wokół Boga. Już nie ciążyła mi obecność Marcina, poczułem do niego sympatię. Dziwnie musieliśmy wyglądać - ja niewielki, szczupły człowiek pocieszający wysokiego i dobrze zbudowanego faceta. Ludzie w pociągu zerkali na nas ze zdziwieniem, a my nie zważając na nic nadal dyskutowaliśmy. Po krótkiej podróży (około 20 min) musieliśmy się rozstać. Marcin został w Pile, ja pojechałem dalej. Do domu, gdzie czekała na mnie z utęsknieniem żona i mój mały synek. Mogli się nie doczekać, gdyby sytuacja z Marcinem rozwinęła się inaczej. Wyglądał naprawdę groźnie. Bóg jednak nie tylko uratował mnie przed Marcinem, ale również Marcina przed nim samym. Mam nadzieję, że wlałem trochę wiary i nadziei w jego serce, i że on z niej skorzysta. Bóg jest wielki i niezbadane są Jego ścieżki. Amen.

Grzegorz