05-2021

Szkoła

Przez wiele lat moim jedynym wykształceniem była Szkoła Podstawowa. Fakt ten był przyczyną niemożności znalezienia zadowalającej pracy jak też niskiego poczucia własnej wartości. Próbowałem kilkakrotnie kontynuować naukę w liceach dla dorosłych, niestety z powodu odległości do najbliższej szkoły (70 km) oraz kosztów nauki nie udało mi się to. Po kilku nieudanych próbach dałem za wygraną, zwłaszcza, że moje świadectwo ukończenia szkoły podstawowej gdzieś zaginęło. Pogodziłem się z tym, że do końca życia będę "paradował" z wykształceniem podstawowym. Było mi wstyd, że w odpowiednim czasie zaniedbałem swoją edukację, jednak teraz nie byłem w stanie nic na to poradzić.

Minęło wiele lat, pewnego dnia otrzymałem kopertę z moim świadectwem w środku! Okazało się, że w szkole, do której uczęszczałem ostatnio (właśnie kilkanaście lat temu) była inwentaryzacja i znalazło się moje świadectwo. Odebrałem to jako znak z Niebios. Wcześniej dotarły do mnie informacje, że liceum dla dorosłych otwarto w miejscowości odległej od mojego miejsca zamieszkania o 20 km. Już bliżej. Ponadto okazało się, że nauka w nim łącznie z egzaminami jest całkowicie bezpłatna! Zachęciło mnie to jeszcze bardziej. Postanowiłem spróbować jeszcze raz. Co prawda targały mną wątpliwości czy warto w tym wieku (miałem 47 lat) rozpoczynać naukę w liceum? Po co? Zawodowo niewiele mi to pomoże, ale nauczyłem się już, że gdy Bóg otwiera drzwi to trzeba iść. Poszedłem więc do szkoły i zapisałem się.

Nadszedł wrzesień. Zajęcia odbywały się w soboty i niedziele, mniej więcej co dwa tygodnie. Już podczas pierwszych zajęć okazało się, że aby być dopuszczonym do egzaminów frekwencja na zajęciach musi wynosić minimum 51%. Ponadto niektóre zajęcia odbywały się tylko w soboty, również egzaminy. Ponieważ jestem członkiem Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego uczestnictwo w sobotnich zajęciach nie wchodziło w grę. Dzień ten Bóg dał na odpoczynek i społeczność z Nim. Zajęcia w szkole nie należały ani do jednego, ani do drugiego. Zrozumiałem, że gdybym uczestniczył w zajęciach we wszystkie niedziele opuszczając soboty i tak nie uzyskałbym wymaganej 51% frekwencji. Wobec powstałego problemu byłem gotów zrezygnować ze szkoły. Jednak Bóg miał inne plany.

W sekretariacie szkoły dowiedziałem się, że jest możliwość abym mógł dokończyć szkołę bez wymaganej frekwencji. Musiałbym złożyć podanie wraz z zaświadczeniem od mojego pastora, że jestem członkiem Kościoła ADS. Zrobiłem to i od tej pory byłem zwolniony z zajęć w soboty. Pozostała jeszcze jedna kwestia. Nie uczestnicząc w sobotnich zajęciach miałem zaległości. 50 % braku to dużo. Początkowo prosiłem nauczycieli o podsyłanie materiałów z lekcji na e-mail. Wielu było bardzo przychylnych, jednak nie ze wszystkich lekcji je miałem. Bóg w inny sposób rozwiązał ten problem. Koleżanka z klasy, do której chodziłem pozwalała mi kopiować swoje notatki. Było to trochę uciążliwe i dla mnie, i dla niej ale pozwalało opanować materiał z lekcji. Zdarzało się, że swoje notatki przepisywała ręcznie dla mnie. Muszę przyznać, że gdyby nie jej pomoc moja edukacja utknęłaby w martwym punkcie. Zdumiewającym również był fakt, że koleżanka, którą Bóg wyznaczył dla mnie ku pomocy jako jedyna w całej klasie nie opuściła ani jednych zajęć przez cały trzyletni okres nauki! Miałem więc materiały ze wszystkich sobotnich zajęć. Zdumiewające! Nauczyciele i kierownictwo Szkoły również bardzo przychylnie podeszło do sprawy moich egzaminów. Miałem możliwość przełożenia sobotnich egzaminów na inne dni. Dzięki temu zaliczałem kolejne przedmioty.

Semestry mijały, a ja cały czas zastanawiałem się po co Bóg wysłał mnie „na stare lata” do szkoły? Nie miałem żadnych planów co do dalszej ewentualnej edukacji. Nie wiedziałem również w czym miałoby mi pomóc w życiu zawodowym ukończenie szkoły średniej? Poszedłem do liceum bo czułem, że tego Bóg ode mnie oczekuje. Starałem się dobrze uczyć, czytać lektury, być aktywnym na zajęciach. Tylko po co? Podczas jednej z wizyt naszego pastora rozmawialiśmy o tym. Zaproponował on, abym po maturze rozpoczął naukę w seminarium na kierunku pedagogiczno-katechetycznym. Prawdę mówiąc nie myślałem o studiach (aż tak wysoko moje oczy nie sięgały) ale myśl ta zaczęła drążyć mój umysł. Zaczynając ogólniak nie myślałem o maturze czy studiach ale czemu nie? Kierunek pedagogiczno-katechetyczny nie był mi całkiem obcy bo od dawna interesowałem się wychowaniem dzieci (mam czwórkę), zwłaszcza w duchu chrześcijańskim. Moja edukacja nabrała motywacji.

Nadszedł maj. Maj, w którym miało się okazać czy moja edukacja była coś warta. Matura... Nie czułem się do niej dobrze przygotowany. Moje wysiłki aby opanować materiał nie do końca dawały zadowalające rezultaty. Robiłem co mogłem, byłem pilny w nauce, systematyczny ale jednak wiek 50 lat nie jest idealny na naukę. Dawały o sobie znać słaba pamięć i brak bystrości umysłu. Postanowiłem nie uczyć się do matury ale bazować na wiedzy, którą zgromadziłem podczas trzyletniej nauki w liceum. Zdawałem sobie sprawę, że nauka tuż przed maturą nic nie da. Oddałem sprawę Panu. Wiedziałem, że skoro to On wysłał mnie do tej szkoły to mogę liczyć na Jego pomoc. Ta świadomość dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Bóg zawsze był Kimś ważnym w moim życiu, i nigdy nie zawiodłem się oczekując Jego wsparcia. Było tak i tym razem. Dzięki Bogu maturę zdałem. A więc „słowo się rzekło, kobyłka u płota”, trzeba iść do seminarium…


Grzegorz