01-2004

Wyprawka dla dziecka.

Mieliśmy już dwoje dzieci, i to dość dużych dzieci (córka miała dwanaście lat a syn dziesięć) gdy okazało się, że będziemy mieli trzeciego dzidziusia. Choć przez cały okres ciąży bardzo źle się czułam, cieszyliśmy się każdym ruchem dziecka i rosnącym brzuszkiem. Przyjaciele obiecali nam pomoc przy kompletowaniu wyprawki, więc choć z pieniędzmi było krucho zbytnio się nie martwiliśmy.

Tymczasem termin porodu się zbliżał, a przyjaciele milczeli. Zaczęłam się na dobre martwić. Miałam dwa miesiące do porodu, lekarz straszył, że może prędzej a ja miałam dosłownie kilka ubranek, które pozostały po poprzednich dzieciach tylko dlatego, że nosiła je lalka. A tu oprócz ubranek trzeba przecież mieć i wózek i łóżeczko i tysiąc innych rzeczy. Prosiłam Boga o pomoc, bo na nikogo innego jak się okazało nie mogłam liczyć. Upłynęło wiele dni, wiele modlitw i łez. Jeszcze nigdy nie byłam w tak beznadziejnej sytuacji. Przykro mi było, bo gdy moje bliższe lub dalsze znajome miały urodzić dziecko, to stawałam na głowie i znajdowałam ubranka dla ich dzieci. Teraz ja z dala od rodziny i przyjaciół potrzebowałam dla naszego bąbelka ubranka i czułam się jakby wszyscy ogłuchli.

Nasi przyjaciele zrobili zbiórkę i otrzymaliśmy 100 zł. Kupiliśmy za to wanienkę, suszarkę, nocnik, i paczkę pieluch. A we mnie krzyczało: A reszta? W co ubiorę mojego dzidziusia. Może owinę go pieluszką i ułożę w żłobie? Ciągle płakałam, czułam się jak w pułapce. Do porodu zostało cztery tygodnie. Byłam zrozpaczona.

No i pewnego dnia się posypało. Najpierw Ania - siostra Grześka przysłała paczkę ubranek i przewijak po swojej córeczce. Potem Kaśka (niezastąpiona) przysłała paczkę z ubrankami po swojej córce (czekało to na naszego dzidziusia jedenaście lat) i ciocia Celina załatwiła coś od swojej sąsiadki.

I wreszcie przyszedł styczeń 2004. Pewnego poranka przyjechali (ponad siedemset km) nasi przyjaciele z Kołobrzegu. Był czas, kiedy oni i ich czworo dzieci przeżywali trudne chwile, ale Bóg wykorzystał nas, że byliśmy dla nich pomocą i wsparciem. I właśnie teraz stali się narzędziami w ręku tego samego Boga. Przejechali te siedemset km po to, aby przywieźć nam łóżeczko, wózek, huśtawkę i ubranka, którymi obdzieliłabym jeszcze czwórkę innych dzieci. Ubranka, którymi tak się martwiłam miałam teraz w zapasie na trzy lata. Następnie moja ciocia ze Szczecina przysłała nam kolejną spacerówkę. Moja siostra Asia kupiła z mężem krzesełko do karmienia i podarowała mnóstwo zabawek. Również obie babcie obdarowały nas zabawkami i książeczkami.

Czas, kiedy martwiłam się w co ubiorę naszego dzidziusia miałam poza sobą. A to wszystko dzięki Bogu. Wtedy też płakałam, ale już z wdzięczności. Nasz nowy dzidziuś miał najwięcej i najładniejsze ubranka ze wszystkich naszych dzieci. Jako jedyny miał nowy, piękny wózek, huśtawkę i ogromne ilości zabawek. Był moment, że miał trzy wózki, trzy rowerki i dwa łóżeczka. To wszystko zapewnił mu Bóg i o tym chcę kiedyś Filipkowi opowiedzieć, żeby ufał w Bożą troskliwość bardziej niż ja. Na te wszystkie rzeczy nie wydaliśmy nawet jednej złotówki.

Wierzę, że kiedyś przyjdzie taki czas, że będę mogła to dobro, które otrzymałam przekazać dalej. Niech się rozmnaża.



Monika